Witam serdecznie.
Dzisiaj mam zaszczyt opublikować miniaturkę dla PolaCastairsTreaty (http://czytam-pisze-recenzuje-polecam.blogspot.com/).
Najmocniej przepraszam za tak duże opóźnienie. Pisząc tę miniaturkę, doszłam do wniosku, że naprawdę nie umiem pisać słodkich tekstów. Cóż... Ocenę poziomu cukru pozostawiam Wam, drodzy Czytelnicy. W tym miejscu bardzo serdecznie chciałabym podziękować Marice i Nox, bez których pomocy ta miniaturka by nie powstała.
Życzę miłego czytania!
Anastasia Curs
Cichy szept, a raczej
niekontrolowane westchnięcie na szczęście nie było słyszalne. Brzmiało…
Tak głupio, tak jakoś… mdławo? Zbyt wzruszająco? Może po prostu zbyt uczuciowo?
Neville do końca nie wiedział, jak powinien określić to, co wydobyło się z jego
gardła, ale zdawał sobie sprawę z jednego – z pewnością miał szczęście, że nikogo
nie było w pobliżu i nikt tego nie usłyszał. W zasadzie to dlaczego
pierwszą rzeczą, którą zrobił po wejściu do szklarni, było zawołanie Luny? To było… Irytujące… Irytujące zachowanie, którego należałoby się pozbyć, tak na
wszelki wypadek… Jednak… Było… Mile irytujące?
Krokiem,
który przybierał formę stanowczego tylko w szkolnych cieplarniach i szklarniach,
ruszył przed siebie. Gdyby popatrzył w tej chwili na swój cień padający na
północną ścianę pomieszczenia, mógłby się nieźle zdziwić. Dopiero po latach,
gdy pewnego dnia będzie się zajmował tak
dla odmiany roślinami, uderzy go myśl, że to właśnie wtedy musiały zajść te
zmiany nie tylko w jego sylwetce, ale i w całej postaci, zarówno pod względem
fizycznym, jak i psychicznym. Będzie mu już trudno powiedzieć, jaka zmiana
zaszła jako pierwsza. Po dłuższym zastanowieniu stwierdzi (już nie wyduka), że
pewnie to w głowie najpierw musi się coś zmienić, żeby ciało mogło odpowiednio
w stosunku do tego zareagować. Oczywiście – co nigdy wcześniej mu się nie
przytrafiało – zacznie się rozgadywać, mówiąc, że trzeba dać organizmowi dłuższy
moment na powolne zmiany, ale, owszem, są one widoczne po pewnym czasie. Luna
wtedy ni to go klepnie, ni to położy dłoń na jego ramieniu. Po prostu przytrzyma
ją i to wystarczy. Jednak teraz to jeszcze nie jest takie ważne.
Pewnym
siebie krokiem podszedł do blatu, który znajdował się nieco powyżej jego pasa, i
schylił się w dół, żeby sięgnąć po nawóz, gdy usłyszał otwierające się cicho drzwi. Od razu się wyprostował, wiedząc, że prawdopodobieństwo, że to przyszedł któryś z
jego nielicznych przyjaciół, było naprawdę niewielkie, a ryzyko
spotkania potencjalnego wroga bardzo duże.
Musnął dłonią kieszeń spodni, jakby chcąc upewnić się dodatkowo, że znajdzie tam
swoją różdżkę i będzie gotowy do ewentualnej obrony. Kroki się zbliżyły i jeszcze
bardziej się spiął.
– Neville?
Usłyszał dość cichy głos, który jednak bez problemu rozpoznał i odetchnął z ulgą – to Luna.
Usłyszał dość cichy głos, który jednak bez problemu rozpoznał i odetchnął z ulgą – to Luna.
– Hmm? – mruknął niezobowiązująco, schylając się raz
jeszcze po rzeczy potrzebne mu do zajmowania się roślinami i wyciągając je na
blat.
– Co robisz? Będziesz pielić?
– Nie. To już zrobiłem wczoraj.
– Wiem.
Neville pozostawił to stwierdzenie bez komentarza ze
swojej strony, mimo tego że naprawdę chciałby znaleźć jakąś fajną odpowiedź,
którą mógłby pokazać dziewczynie, że… Jest inteligentny? Bystry? A już z
pewnością nie głupi, jak myślała pewnie prawie cała szkoła?
– Widziałam.
– Słucham? – powiedział całkowicie zdekoncentrowany.
– Widziałam, jak wczoraj zajmujesz się nimi.
– Luna… To tylko kwia… – przerwał, zdając sobie sprawę z
tego, jak wiele emocji można było usłyszeć w nieskończonym wyrazie „kwiatki”, i
zmienił ton głosu, siląc się na obojętność: – tylko chwasty. Nic więcej.
– Dlaczego tak mówisz?
– Nieważne. A co ty tu robisz?
– Na razie tylko jestem, a ty?
Lekko zdezorientowany
jej odpowiedzią Neville tylko wzruszył ramionami.
***
– Piwna Kampolia.
– Słucham?
–
Ten kwiat, którym się teraz zajmujesz. Piwna Kampolia.
–
Okej, Luna – stwierdził Neville. – Powiesz mi coś o właściwościach tego kwiatu?
–
Właściwościach? – Dziewczyna potrząsnęła głową, jakby chciała pozbyć się tego
określenia – Mogę ci po prostu powiedzieć, jaki jest.
–
Jasne.
Neville ugryzł się w język, żeby nie dopowiedzieć: Możesz mówić o wszystkim, bylebyś mówiła do
mnie.
***
Święta, święta i po świętach.
Neville rozglądał się
nerwowo po dworcu King Cross, wypatrując z daleka jakiegoś kształtu, po którym mógłby rozpoznać Lunę. Kapelusz z
ryczącym lwem? Nie, to już było, tego by nie założyła. Może kapelusz, który
dosłownie pozbawiałby węchu do momentu przyzwyczajenia się do uporczywego i
niezbyt przyjemnego w takiej ilości zapachu pomarańczy oraz soku z nich
wyciśniętego? Chłopak nie mógł sobie przypomnieć, czy taki również już kiedyś
miała na sobie, czy był on tylko wytworem jego wyobraźni, w pewien sposób już „przestawionej
na Lunę”.
W zasadzie takie zmiany, takie dopasowanie jego osobowości do jej stylu bycia, jakby odrobinę zmienianie sposobu myślenia, bardzo mu się podobały. Może oznaczało to powiew czegoś nowego…? Ech, czasami przerażała go ilość myśli i ilość wyrażeń, określeń, których mu tak zwyczajnie brakowało, aby opisać… Co opisać? To wszystko.
W zasadzie takie zmiany, takie dopasowanie jego osobowości do jej stylu bycia, jakby odrobinę zmienianie sposobu myślenia, bardzo mu się podobały. Może oznaczało to powiew czegoś nowego…? Ech, czasami przerażała go ilość myśli i ilość wyrażeń, określeń, których mu tak zwyczajnie brakowało, aby opisać… Co opisać? To wszystko.
Rozmyślania nad „tym wszystkim” przerwało wyjątkowo
wczesne pojawienie się Ginny (bo prawie dwadzieścia minut przed jedenastą), którą
oczywiście musiała jako pierwsza zauważyć pani Longbottom, a dopiero potem sam
Neville, już po bolesnym łokciu starszej pani wbitym w bok chłopca i rzuconym niezbyt przyjemnym tonem haśle: „zachowuj się”.
Z ulgą odszedł w stronę przyjaciółki, lustrując ją wzrokiem od góry do dołu – wypatrując jakichkolwiek zmian, które oznaczałyby, że coś się stało, znowu ktoś jest ranny lub że ktoś zginął. Na jego twarzy pojawił się nerwowy uśmiech, gdy zauważył, że dokładnie to samo zrobiła Ginny – obserwowała go dokładnie, aż w końcu uzyskała pewność, że nic nadzwyczaj okropnego nie mogło się stać podczas wolnego czasu, i w końcu uśmiechnęła się promiennie.
Neville, witając się z nią, starał się nie widzieć, nie zauważać tego cienia, który pojawił się na jej twarzy już dawno, jednak miał wrażenie, że ten pierwszy dłuższy czas spędzony bez siebie dodatkowo to uwypuklił. Żywił jedynie nadzieję, że na jego twarzy aż tak bardzo tego nie widać, choć wiedział, jak bardzo płonna ona jest.
Oparci o mur, stali koło siebie, czekając na pojawienie się Luny. Neville zastanawiał się, czy Ginny również tak bardzo wyczekiwała jej przyjścia i nieco nieświadomego, ale szerokiego uśmiechu, którym ich zawsze obdarowywała.
Piętnaście minut do odjazdu pociągu. Nieśmiało zaczęli rozmowę o tym, jak spędzili święta, jednak urwała się ona szybko, gdyż ani Neville, ani Ginny woleli nie myśleć nad tym, kiedy znowu zobaczą swoich bliskich.
Dziesięć minut. Kolejna nerwowa próba rozmowy, tym razem o szkole. Również przerwana po chwili, gdy uświadomili sobie, że tak naprawdę to wcale nie chcą rozmawiać o tym, co ich czeka. Choć zdają sobie sprawę z tego, że to i tak się zdarzy, bez względu na to, czy teraz będą o tym rozmawiać, czy nie, to jednak… Byłoby to takim potwierdzeniem rzeczywistości, zatwierdzeniem tego wszystkiego. Poza tym nie jest bezpiecznie, nie wiadomo, kto mógłby coś usłyszeć i komuś donieść.
Pięć minut. Zostało już tylko nerwowe podrygiwanie, wystukiwanie rytmu bliżej nieokreślonej melodii.
Trzy minuty.
Z ulgą odszedł w stronę przyjaciółki, lustrując ją wzrokiem od góry do dołu – wypatrując jakichkolwiek zmian, które oznaczałyby, że coś się stało, znowu ktoś jest ranny lub że ktoś zginął. Na jego twarzy pojawił się nerwowy uśmiech, gdy zauważył, że dokładnie to samo zrobiła Ginny – obserwowała go dokładnie, aż w końcu uzyskała pewność, że nic nadzwyczaj okropnego nie mogło się stać podczas wolnego czasu, i w końcu uśmiechnęła się promiennie.
Neville, witając się z nią, starał się nie widzieć, nie zauważać tego cienia, który pojawił się na jej twarzy już dawno, jednak miał wrażenie, że ten pierwszy dłuższy czas spędzony bez siebie dodatkowo to uwypuklił. Żywił jedynie nadzieję, że na jego twarzy aż tak bardzo tego nie widać, choć wiedział, jak bardzo płonna ona jest.
Oparci o mur, stali koło siebie, czekając na pojawienie się Luny. Neville zastanawiał się, czy Ginny również tak bardzo wyczekiwała jej przyjścia i nieco nieświadomego, ale szerokiego uśmiechu, którym ich zawsze obdarowywała.
Piętnaście minut do odjazdu pociągu. Nieśmiało zaczęli rozmowę o tym, jak spędzili święta, jednak urwała się ona szybko, gdyż ani Neville, ani Ginny woleli nie myśleć nad tym, kiedy znowu zobaczą swoich bliskich.
Dziesięć minut. Kolejna nerwowa próba rozmowy, tym razem o szkole. Również przerwana po chwili, gdy uświadomili sobie, że tak naprawdę to wcale nie chcą rozmawiać o tym, co ich czeka. Choć zdają sobie sprawę z tego, że to i tak się zdarzy, bez względu na to, czy teraz będą o tym rozmawiać, czy nie, to jednak… Byłoby to takim potwierdzeniem rzeczywistości, zatwierdzeniem tego wszystkiego. Poza tym nie jest bezpiecznie, nie wiadomo, kto mógłby coś usłyszeć i komuś donieść.
Pięć minut. Zostało już tylko nerwowe podrygiwanie, wystukiwanie rytmu bliżej nieokreślonej melodii.
Trzy minuty.
– Neville?
– Tak?
Od razu poderwał głowę, wypatrując zbliżającej się Luny.
Od razu poderwał głowę, wypatrując zbliżającej się Luny.
– Nie. Jej… Nie ma. Musimy się zbierać. – Dziewczyna patrzy
niechętnie na pociąg. – Włóżmy walizki do przedziału i potem jeszcze wyjdziemy,
dobrze?
– Ja… – Przez chwilę chciał odmówić, przecież Luna mogłaby
ich nie zauważyć, wsiąść do innego wagonu, jednak nie wypowiedział na głos żadnej ze
swoich wątpliwości, bo wiedział, że… Nie chciał kończyć tej myśli. – Jasne.
Ginny pierwsza weszła do wagonu, a Neville podał jej
kufer – ta tylko uśmiechnęła się smutno w podziękowaniu i ruszyła, aby znaleźć pusty
przedział. Nie jest to specjalnie trudne; w porównaniu z ubiegłymi latami do
Hogwartu jedzie dużo mniej osób. Obydwoje wrzucili byle jak kufry do przedziału
i pobiegli prawie że pustym korytarzem, aby wybiec z powrotem na peron, wciąż
jeszcze licząc na to, że Luna przybędzie.
Dwie minuty do odjazdu.
– Myślisz, że przyjedzie? – rzucił tak cicho Neville, że Ginny nie do końca wiedziała, czy powinna odpowiadać na to
pytanie. Jednak nie potrafiła też zostawić słów przyjaciela bez odpowiedzi, więc
równie cicho odpowiedziała, bojąc się tego słowa:
–
Nie.
Minuta
do odjazdu.
–
Wsiądźmy do pociągu, Ginny.
Anastastio Curs...
OdpowiedzUsuńJakże ja tęskniłam za Twoimi tekstami! Miniatura jest piękna, właśnie tak ją sobie wyobrażałam w Twoim wykonaniu. Dostojną, poważną, nie przesłodzoną choć emanującą uczuciami. Po prostu... idealną. Rzadko kiedy zdarza mi się przeczytać tekst na jednym tchu (nie mówiąc już o tym, że Luna x Neville, to nie jest pairing, który jakoś specjalnie lubię). Chylę czoła i ściskam Cię serdecznie, przesyłam buziaki i czekam na Twoje dalsze dzieła! <3
P.S.: Wkradło Ci się na samym początku "Cichy szept, a raczej niekontrolowane westchnięcie na szczęście nie było ->JEST<-słyszalne." A także nick i link do bloga autorki oraz "Piwna Kampolia" mają białe tło :)
Całuję Was Załogo!
Wasza Snovi