so teach me

— Ty naprawdę jesteś zimnym draniem — mówi Hermiona z rumieńcami złości na policzkach. Draco uśmiecha się krzywo, obdarzając zarówno ją, jak i młodego ucznia, wciśniętego plecami w fotel, zimnym spojrzeniem.
— Mówisz tak, jakbyś mnie nie znała, Granger — prycha.
Uczeń spogląda na profesorów z niemałym zdziwieniem — po raz pierwszy słyszy, aby zwracali się do siebie w taki sposób. Do tej pory publicznie starali się nie wchodzić sobie w drogę.
— Bo nie znam — odpowiada chłodno. — I nie rozumiem — dodaje — jak można być tak nieczułym...
— Brown, uciekaj, bo zaraz dorzucę ci drugi raz tyle szlabanu — przerywa jej, zwracając się do przerażonego uczniaka.
Chłopak podskakuje w miejscu, po czym zrywa się z fotela przed biurkiem i czym prędzej podchodzi do drzwi.
— Wróć tu o siódmej, omówimy szczegóły — mówi za nim Draco, rzucając Hermionie triumfalne spojrzenie. — Widzisz? — mówi, gdy drzwi za młodym Brownem się zamykają. — Nawet nie oponował.
— Bo to ja jestem od bronienia niewinnych uczniów przed ich znielubionym, wyżywającym się nad nimi profesorem.
— Więc coś ci chyba nie wychodzi, Granger — prycha. — Tyle lat, ile już pracujemy razem, powinno cię nauczyć...
— Dwa. — Tym razem ona przerywa mu. — Dwa lata, Malfoy. I naprawdę nie rozumiem, co tu robisz, skoro ta praca nie sprawia ci żadnej przyjemności.
— Jak to żadnej? Granger, słońce, ależ gnębienie małych, tchórzliwych Gryfonów zawsze sprawiało i zawsze sprawiać mi będzie wielką przyjemność.
Hermiona mruży oczy w złości, a rumieńce na jej policzkach jedynie się pogłębiają. Zaciska prawą dłoń w pięść, rozważając każde słowo, które następnie wypowiada:
— Naprawdę jesteś żałosną gnidą, Malfoy. Nie masz żadnych uczuć. Nikt nigdy nie nauczył cię czułości?
W jego oczach na moment pojawia się dziwny cień, który znika równie szybko, jak się pojawił, a on odpowiada:
— Nie.
I jest to tak szczera odpowiedź, że kobieta nie ma wątpliwości, że to najprawdopodobniej najbardziej prawdziwe słowo, jakie kiedykolwiek padło z jego ust. Blondyn śmieje się pod nosem, widząc zaskoczenie wymalowane na jej twarzy.
— Ale... Jak to? Naprawdę nikt nigdy...?
— Doprawdy, Granger. Powtarzać się nie będę — mówi zimnym tonem. — Skończyliśmy tę rozmowę?
Ton jego wypowiedzi mówi Hermionie, że bez względu na to, jaka będzie jej odpowiedź, ta rozmowa już jest skończona. W tej samej chwili jej podświadomość krzyczy, że stara i uparta Hermiona Granger gdzieś się zgubiła i chyba należałoby odgrzebać ją z głębi siebie. Jej kolejne słowa padają tak szybko, że przez moment nie wie, czy przypadkiem nie śni.
Draco patrzy na nią uważnie. Od dawna nie czuła na sobie tak intensywnego wzroku. Studiuje, niemalże mierzy i ocenia. Rozmyśla, kalkuluje. Po czym mówi bardzo wolno:
— Więc... Naucz mnie.
I już wie, że naprawdę wypowiedziała słowa „Mogłabym cię nauczyć”.

*

Przez kolejnych kilka dni Hermiona omijała Malfoya szerokim łukiem. Sam fakt, że rumieniła się z zażenowania, gdy tylko jego nazwisko pojawiało się w jej głowie, sprawiał, że złościła się jeszcze bardziej. I któregoś dnia, gdy zmierzała do swojej sypialni, a jej buty na wysokim obcasie stukały o posadzkę, irytując wszystkich wokół, pluła sobie w brodę, że nie powstrzymała tych trzech głupich słów, które niemal wbrew jej woli wyszły z jej ust.
Potem zdała sobie sprawę, że swoim zachowaniem jedynie wywołuje u Malfoya uśmiech. Kilkukrotne powtórzenie „nie daj mu tej satysfakcji, głupia!” sprawiło, że teraz stoi przed drzwiami jego hogwarckiego mieszkania i trzęsie się z niezdecydowania.
Albo złości.
Albo strachu.
Ewentualnie zażenowania.
W końcu unosi dłoń i puka, a drzwi otwierają się niemalże od razu. Jej oczom ukazuje się widok uśmiechniętego od ucha do ucha Dracona.
— Już myślałem, że nie zapukasz — rzuca z sarkazmem, na co kobieta krzywi się.
Skąd wiedział, że tu stoję?, myśli. Stwierdza jednak, że to i tak nieistotne. Malfoy — mimo arystokratycznego wychowania, nie otwiera przed nią drzwi i nie wpuszcza jej, jak przystało na już jedynego dziedzica rodu. Zamiast tego odwraca się i znika gdzieś w środku, zostawiając uchylone drzwi, aby sama mogła wejść, zaburzając swoje reguły. Hermiona bierze kilka głębokich wdechów, po czym wchodzi do środka i ostrożnie zamyka za sobą drzwi, chociaż czuje, jakby wchodziła do jaskini smoka, z której może nie być wyjścia.
— Zawsze byłaś taka ślamazarna? — słyszy gdzieś z głębi mieszkania.
Idzie w stronę głosu, przechodząc przez mały korytarzyk, identyczny do tego, jaki ma ona sama. Układ pomieszczeń jest taki sam, Malfoy jednak zagospodarował swoje pomieszczenia inaczej, niż ona. Wkrótce oboje znajdują się w salonie, gdzie ogień w kominku przyjemnie trzaska, a z małego magnetofonu, stojącego na staromodnej komodzie, wypływają delikatne dźwięki. Nie tego się spodziewała.
Malfoy, z kieliszkiem wina w ręku, siedzi na kanapie i dłonią wskazuje jej drugi fotel, ustawiony dokładnie naprzeciw niego. Więc siada, nagle bardzo zestresowana. Dzieli ich jedynie mały, okrągły stolik, na którym znajduje się drugi kieliszek czerwonego trunku.
Brwi Dracona unoszą się do góry, gdy na jego wyraźny znak, Hermiona mimo wszystko nie chce się napić.
— To wino z moich rodzinnych winnic, najstarszy rocznik, jaki posiadam. Spróbuj — zachęca.
— Więc tym bardziej podziękuję — mruczy.
Malfoy śmieje się cicho, sprawiając, że na policzkach Hermiony pojawiają się rumieńce.
— Tak myślałem. Wiesz, Granger... Zawsze taka ostrożna, a tu wyskoczyłaś z taką propozycją. Powiedzieć, że byłem zdziwiony, to zbyt mało.
Nie odpowiada. Ciepło bijące z kominka po jej lewej stronie, ciężka nauczycielska szata, jaką narzuciła na nieformalne ubranie i irracjonalna sytuacja, w jaką się wpakowała — to wszystko sprawia, że ledwo może oddychać.
— Napij się — powtarza Malfoy. — Nie zaszkodzi, a przynajmniej pozbędziesz się tego kija z tyłka — prycha, na co kobieta rumieni się jeszcze bardziej.
Nie chce mu dać tej satysfakcji, ale naprawdę ma ochotę na dobre wino, więc ostrożnie sięga po kieliszek i pod jego czujnym okiem upija łyk.
— Bardzo... wytrawne.
Malfoy śmieje się ponownie.
— Bardzo zabawny ten wieczór — mówi z krzywym uśmieszkiem. — Nie spodziewałbym się, Granger.
Nie odpowiada mu. Wpatruje się w ogień i nagle czuje się zmęczona. Dopada ją nostalgia, uświadamia, jak monotonne i puste prowadzi życie. A Draco obserwuje ją uważnie — od zamglonego wzroku, mówiącego o zamyśleniu, aż po każdy skrawek ciała. Podsyca to jego ciekawość, jak Granger ma zamiar nauczyć go czułości.
Opiera wygodnie głowę o zagłówek i patrzy. Korzysta z okazji, jakich mało. W końcu może na nią spojrzeć, bez obawy o konsekwencje. Pozwala sobie na to, przed czym zwykł się bronić nawet przed samym sobą.
I zasypia.
Gdy budzi się kilka godzin później, ogień w kominku niemalże zgasł, świece, wiszące na ścianach wypaliły się, pozostawiając pomieszczenie w mroku, a po Granger ani śladu. Wstaje i dopiero gdy coś opada mu na stopy, zauważa, że był opatulony kocem.
Na jego twarzy maluje się zdziwienie.

*

Miesiąc później Hermiona znów stoi przed jego drzwiami, o nieco późniejszej porze. Świece na korytarzu rzucają długie cienie, a jej dłoń delikatnie puka w masywne drewno. Otwiera jej zdziwiony — nie spodziewał się, że wróci.
— Zadziwiasz mnie, Granger — mówi cicho, jakby sam do siebie, ale ona słyszy.
Jej usta drgają lekko, on zaś prycha pod nosem, myśląc: „no tak, ona nawet słyszy wszystko”, po czym wywraca oczami, gdy kobieta nie patrzy.
Chociaż nikomu by się nie przyznał, polubił koc, jaki tamtego wieczoru (albo nocy? — Draco nie do końca wiedział, kiedy wyszła) wyczarowała — bo jakim innym cudem miałby się tam znaleźć? — i spał pod nim każdej nocy.
— Więc, profesor Granger, jak dziś będzie wyglądała nasza lekcja? — pyta z uniesioną brwią, po raz kolejny wywołując u niej rumieńce.
Przez jego głowę przemyka myśl, że z rumieńcami zażenowania jest jej bardziej do twarzy, niż tymi ze złości. Jeszcze nie ma tego pełnej świadomości, ale to moment, od którego zamiast robić przytyki, mające na celu ewidentne jej zranienie, rzuca teksty, wywołujące u niej te dobre rumieńce.
— Myślę, że skoro to nasza druga lekcja, dalej będziemy szli małymi kroczkami — mamrocze pod nosem. — Sobie dziś porozmawiamy, profesorze Malfoy.
— Och, Granger, te słowa z twych ust brzmią tak podniecająco — rzuca z kpiną. — Myślę, że jak już dojdziemy do tego właściwego etapu czułości, pozwolę ci krzyczeć profesorze, zamiast mojego imienia.
Staje się to, na co miał nadzieję — jej policzki przybierają czerwoną barwę, a on uśmiecha się z satysfakcją. Role się jednak odwracają, gdy kobieta zdejmuje nauczycielską szatę i ubrana w krótką, obcisłą sukienkę, siada na tym samym fotelu co ostatnio i zakłada nogę na nogę.
Sama przed sobą nie potrafi wytłumaczyć, czemu się tak ubrała.
— Nie o takiej czułości będziemy mówić.
— A to dlaczego?
— Bo to żadna czułość, Malfoy — odpowiada po prostu, wzruszając ramionami, przez co jej piersi uniosły się i opadły, wywołując w głębi malfoyowej duszy uśmiech. — Ta czułość, o której myślisz, to zwykłe pieprzenie. A tego robić nie będziemy.
Jego brwi unoszą się jeszcze wyżej niż zazwyczaj. Gdy Hermiona myśli, że za moment rzuci jakiś nieetyczny tekst, on pyta o coś zupełnie innego, a jednocześnie tak zbliżonego:
— Zawsze nosisz takie rzeczy pod szatą, Granger?
Nie odpowiada, zaciskając mocno usta.
— Myślę, że przychodzenie tu było błędem — odzywa się nagle, po czym zabiera szatę i wychodzi, zostawiając uśmiechającego się Dracona samego.
Może i Granger sobie poszła, ale on odniósł kolejne, małe zwycięstwo.

*

Ten sam Timony Brown znów siedzi wciśnięty w fotel, skacząc wzrokiem od Malfoya do Granger. Znów coś przeskrobał — w opinii Malfoya — przez co Hermiona po raz kolejny (bez powodzenia) próbuje odwieść kolegę po fachu od niesłusznego i niesprawiedliwego szlabanu.
— Brown, za drzwi. W tej chwili — mówi dobitnie Malfoy, co chłopak wykonuje z zadziwiającą szybkością. — W zasadzie to dobry chłopak — zwraca się do Granger. — Dzięki niemu przestałaś się peszyć i chować przede mną.
Uśmiech satysfakcji, jaki wpłynął na jego usta, mówi Hermionie wszystko — to pułapka, a ona dała się głupio złapać.
— Skoro to sprawa pomiędzy nami, nie mieszaj w to niewinnych uczniów.
— Granger, Granger — cmoka. — Niby taka mądra, a taka głupia.
— Nie bardziej od ciebie — fuka z irytacją. — Ta rozmowa jest żałosna, wychodzę.
— Skoro chcesz... Ale zanim odejdziesz, zdradź mi, kiedy nasza kolejna lekcja?
Malfoy uśmiecha się na widok jej zaróżowionych policzków, a chwilę później zostaje w gabinecie sam. Odniósł kolejny mały sukces. Teraz tylko musi poczekać, aż Granger odwiedzi go w nocy. Jako osoba cierpliwa będzie czekał tak długo, jak trzeba, aby pokazać Granger, że cała ta czułość jest żałosna.

*

Gdy tydzień później budzi się z kolejnego koszmarnego snu, na stoliku nocnym leży mała taca ze śniadaniem — czarną, parzoną kawą, szklanką soku pomarańczowego i dużym croissantem. Zdziwiony siada na łóżku i przez kilka minut obserwuje parę unoszącą się znad kawy. Próbuje zrozumieć, jakim cudem to się znalazło w jego sypialni.
Podobnie kolejnego dnia i następnego też.
Czwartego dnia wyczuwa zmianę — w powietrzu lekko czuć damskie perfumy. Wszystko układa się w całość, a on mimowolnie uśmiecha się, gdy w jego głowie pojawia się jedno słowo: Granger. W tej samej chwili przypomina sobie, kim ona jest i zastępuje uśmiech grymasem.
Czułość? To śmieszne.

*

Przez kolejne dni Hermiona obserwuje uważnie Malfoya, gdy tylko nadarza się taka możliwość. A możliwości nie ma wiele. Mimo to zauważa małą zmianę w jego zachowaniu. Uśmiecha się delikatnie, że jej nowa metoda działa. Metoda małych kroczków, małych rzeczy. Dawno temu zaakceptowała to, że pomaga akurat Malfoyowi. Życie po wojnie nauczyło ją, że każdy zasługuje na szansę, ale nie każdemu ona jest dana. A ona wierzy, że Malfoyowi wystarczy dać szansę i sporo czasu.

*

— Granger!
Donośny krzyk Malfoya roznosi się echem po całym korytarzu. Jest druga nad ranem, a on jakimś cudem też znalazł się na korytarzu siódmego piętra. Kobieta wzdycha i niechętnie się zatrzymuje.
— Słucham, Malfoy?
— Co tu robisz? — Atakuje ją pytaniem od razu, gdy znajduje się blisko niej.
— Mogłabym cię zapytać o to samo.
— Ale ja zapytałem pierwszy.
Kobieta wzdycha ponownie, po czym oświadcza, że nie odpowie na to pytanie. Malfoy więc zadaje kolejne: kiedy znów go odwiedzi?, co po raz kolejny skutkuje jej niepoprawnym rumieńcem.
— Oddal się w bliżej nieokreślonym kierunku — syczy w odpowiedzi.
— No tak, cała Granger — mruczy pod nosem Draco. — Po co użyć jednego słowa spieprzaj, skoro można użyć sześć? — dodaje z sarkazmem.
Kąciki ust kobiety unoszą się w uśmiechu. Uśmiechu, nad którym nie panuje.
— Skoro oboje nie możemy spać, może napijemy się kawy? — Proponuje po chwili milczenia Hermiona.
W pierwszej chwili Dracon chce się zgodzić. Odpowiada jednak:
— Mam na jutro sprawdziany do sprawdzenia.
Żałuje swojego kłamstwa, gdy widzi przez krótką chwilę zawód w jej oczach.
— Całe szczęście, Malfoy, że żartowałam.
Odwraca się na pięcie i odchodzi, zostawiając go samego na środku korytarza. Nie odwraca się ani razu, chociaż czuje na plecach jego palące spojrzenie. On natomiast żałuje, że nie odpowiedział pierwszą myślą — nie musiałby wtedy spędzać sam kolejnej bezsennej nocy.
Gdy jednak jakiś czas później wchodzi do swojej sypialni, na stoliku nocnym stoi kryształowy wazonik z kwiatami. Ten jeden mały element sprawia, że całe pomieszczenie wydaje mu się o wiele cieplejsze.

*

— Że co? — To pierwsze słowa, jakie wychodzą z jej ust, gdy o czwartej nad ranem, trzy tygodnie od ich ostatniej, nocnej rozmowy, otwiera drzwi swojego hogwarckiego mieszkania i widzi Malfoya w szarych spodniach dresowych i białej koszulce, która zdecydowanie zbyt nieprzyzwoicie opina się na jego klatce piersiowej.
— Ładne powitanie, Granger — prycha.
— Malfoy, czy ty wiesz, która jest godzina?
— Kilka minut po czwartej.
— I oznajmiasz mi to z uśmiechem? Gdyby nie ty, mogłabym spać jeszcze dwie godziny! — krzyczy niezadowolona.
— Shh, Granger. Jest cisza nocna — upomina ją z kpiącym uśmiechem. — Nie wpuścisz mnie do środka?
— Po co? — Przygląda mu się uważnie, wyczuwając podstęp.
— Przyszedłem na kawę.
— Tak po prostu?
— Niewyspana jesteś zdecydowanie zbyt irytująca — mruczy pod nosem.
— Słyszałam, matole — odgryza się.
Z głośnym westchnięciem kładzie swoje dłonie na jej ramionach i delikatnie, ale stanowczo wpycha ją do środka i sam również wchodzi, zamykając za nimi drzwi.
— Hej! Tak się nie robi! Jesteś niegrzeczny!
— Jestem arystokratą, mogę wszystko — mówi z kpiną. — To co z tą kawą?
— Możesz ją wypić u siebie — fuka i dopiero gdy poprawia niechlujnie rozchylone poły szlafroka, oboje zwracają uwagę na to, co kobieta ma na sobie.
— Dobra, Granger. Musimy poważnie pogadać.
— O czwartej rano? — jęczy sfrustrowana.
— Minęło kilka miesięcy od twojej śmiesznej propozycji. Musisz zrozumieć, że odniosłaś porażkę. Twoje małe gesty wcale nie uwolniły we mnie czułości. — Niemalże wypluwa ostatnie słowo.
— Ależ przeciwnie, odniosłam sukces — mówi z uśmiechem. — Jesteś teraz przyjemniejszy w obyciu, można z tobą w miarę normalnie porozmawiać i w ogóle stałeś się mniej lodowaty. A to wszystko dzięki mnie.
Draco przez moment nie wie, co się dzieje.
A jeszcze bardziej gubi się w sytuacji, gdy wciąż lekko zaspana Hermiona podchodzi do niego i ramionami obejmuje go w pasie. Przytula mnie — krzyczy w duchu, gdy kobieta przyciska swoje ciało do jego, a serce bije mu jak oszalałe pod jej policzkiem.
— Widzisz?
— Co?
— To właśnie jest czułość. Po prostu... poświęcanie komuś swojego czasu i uczuć. Miłe gesty dodatkowo pomagają. I nawet tak zimny drań jak ty może to poczuć.
W odpowiedzi przytula ją do siebie jeszcze mocniej.

W tym momencie oboje są zupełnie innymi osobami niż byli kilka minut wcześniej. 

2 komentarze:

Niah | Akinese | Credits: X, X