~~
Najpierw chciałybyśmy złożyć najszczersze życzenia urodzinowe dla Ciebie, Rzan.! Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! Więcej weny, czasu, szczęścia, weny, weny i jeszcze raz weny ;)
Zespół SKP
Rzan, zgodnie z Twoim życzeniem, jest to pairing Severus Snape&Remus Lupin.
Jest to mój pierwszy tekst na temat tej pary, a oprócz tego jedynymi tekstami, które przeczytałam o nich, są teksty na Twoim blogu. Tak więc, przepraszam, jeśli nieświadomie powieliłam jakiś znany schemat, czy coś w tym rodzaju. Starałam się, starałam... Jak tylko mogłam. Zaczęłam pisać i dopiero po pewnym czasie przypomniałam sobie o Twoich wymaganiach - jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że mój pomysł od razu wypełnił część z nich. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszystko się zgadza z zamówieniem - nie dałam rady wkleić w to Dramione oraz Draco, jako chrześniaka Severusa, tak, aby to brzmiało i było logicznie. Żeby to po prostu było dobre. Wyznaję zasadę, mówiącą: „albo idealnie albo wcale”, więc nie mogłam opublikować czegoś, co nie byłoby moim zdaniem idealne. Przepraszam za to.
Z okazji Twoich urodzin życzę Ci zdrowia i szczęścia. Cierpliwości do tłumaczeń. Więcej dobrych Dramione, zarówno w polskim jak i angielskim fandomie, które będziesz mogła przeczytać.
Weny, weny, tak jak zapewne wszyscy w fandomie. Raz jeszcze zdrowia i szczęścia ;)
Ta miniaturka jest swoistym, malutkim prezentem urodzinowym ode mnie.
Z nadzieją, że wyczaruje uśmiech na Twojej twarzy, zapraszam do czytania!
Pozdrawiam serdecznie
Ana Curs
Warunki spowiedzi
Krok pierwszy: przyznanie się do
winy.
Lub, jak kto woli, rachunek
sumienia.
***
Wiele
osób, takich jak choćby Albus Dumbledore, przedstawia mnie w dobrym świetle.
Zawsze. I nadal będzie przedstawiało. Dobrze, podałem zły przykład; on przedstawiał
mnie w ten sposób i raczej nie będzie mieć okazji zrobienia tego ponownie.
Chyba, że o czymś nie wiemy, Albusie…? Ale wracając: dla wielu osób, w tym
niemalże całego Zakonu Feniksa, zarówno starego, pierwszego składu, jak i
teraźniejszego, jestem dobry. Żyją złudzeniem, jak niegdyś ja. Kilka faktów z
mojego życia, jakże prostych, a w tym tak skomplikowanych do zrozumienia przez
innych. Nie, nie przeze mnie. Ja miałem wystarczającą ilość czasu, aby je
zrozumieć i przeanalizować dokładnie.
Zacznijmy od… Początku
właściwie.
Jak myślicie, kto za czasów
szkolnych, za niecałej dekady funkcjonowania Huncwotów w szkole był
mózgiem operacji? Pomysłodawcą mapy Huncwotów? Przypadkowym mordercą Tonks?
Winnym urodzenia Teddy’ego? Prawie zabójcą Snape’a? Jego prześladowcą? Może tym
najokrutniejszym z dręczycieli, bo co rusz, tworzącym i wymyślającym
kolejne sposoby na coraz to bardziej wyrafinowane, wyszukane oszustwa,
przekręty i liczną gamę usprawiedliwień. I nigdy nie biorącym w tym udziału.
Zawsze będącym obserwującym. Tylko i aż obserwatorem. Kto wymyślił pierwszą
intrygę? Kto stworzył całą tę zabawę jego kosztem? Nie wiem, nie pamiętam. A
może tylko nie chcę pamiętać? Winnym zgubienia Teddy’ego i nie przejmowania się
tym? U Andromedy go nie ma…
Cóż…
Od początku miało być… Umówmy się, że nie wyszło w chronologicznej kolejności.
Moje czekoladowe oczy nie są takie, jak
dawniej. A może nigdy nie były takie, jakimi postrzegali je ludzie? To
tłumaczyłoby moją niewiedzę; do tej pory nie wiem, jak to możliwe, że każdy
widział w nich tylko troskę, opiekuńczość w miejsce złośliwości, chamstwa
i podłości. Inteligencję akceptuję. Przyznaję się do niej bez cienia
zbędnej skromności.
Teddy, Teddy,
Teddy… Syn? Mój? Czy kogoś innego? Czy czyj? Mój? Nie? To dobrze? I Tonks.
Nimfadora. Nienawidziła swojego imienia. Prawda, fałsz? Po dłuższej chwili
namysłu: prawda. Dora. Dorcia, Nim, Nimfa. Tego też nienawidziła. Tonks. Tak
ładnie, bo gdy tylko pomyślę o tym jednym słowie, widzę jej włosy w kolorze
gumy balonowej. Piękna metamorfomag? Nie, Tonks, która już nie żyje przeze
mnie. Magiczne splecenie dłoni na Bitwie o Hogwart i kilka minut później
śmierć. Refleks Tonks, który powinien być wypracowany przez aurorskie
doświadczenie, zawiódł w ostatecznej chwili. A może winę ponosi zaufanie
do towarzysza? Zbyt duża wiara w umiejętności kompana? Błąd uczuciowy, błąd
rozumny, błąd błędnego rozumowania. Masło maślane, niczym sama Tonks.
Nieoceniony partner do żartów, przyjaciółka do niezliczonej ilości przygód,
przeżyć oraz dziwnych sytuacji, które wielokrotnie sama stwarzała.
Inteligentna, zręczna i życzliwa.
Nie! – głupia, niezgrabna i
nierozważna w swoich słowach, kierowanych ku innym. Zaufała mi na tyle, aby
poczuć się w pełni bezpieczną podczas walki. Może to moja nierozwaga
doprowadziła do tego? Jej ufność, nie. Jej ufność. Tak. Uchyliłem się
przypadkowo. Nie myślałem o Tobie, skarbie. Tonks, to był przypadek,
przepraszam, słyszysz? Przypadek! Krzyczałem, żebyś wstawała, żebyś choć raz w
życiu się nie wygłupiała. Krzyczałem. Tonks, przepraszam. Nie wygłupiałaś się,
już wiem. Przepraszam Cię, skarbie.
Zajmuję się
Teddym. A raczej bym się nim zajął, gdybym tylko wiedział, gdzie go ukryłaś,
podstępna żmijo. Pieprzona metamorfomag!
Ale kocham Cię, skarbie. Na swój
sposób. Byłaś tylko… Zastępstwem, z czego doskonale zdawałaś sobie sprawę, ale
za to Cię kochałem i za to Cię kocham nadal. Wiem, że zawsze to wiedziałaś.
Jedno i drugie. Przepraszam, kochanie. Znajdę go, dobrze? I będzie dobrze.
Będzie dobrze, ja, on i Twoje złote dziecko, dobrze? Zaopiekuję się nim, znajdę
go, wiesz? Dla niego. Ale dla Ciebie też.
Kocham
go, skarbie. Kocham Twoje złote dziecko, kochanie.
Kocham Cię, złotko.
***
Krok drugi: skrucha.
Lub, jak kto woli, żal za
grzechy.
***
Żal
bijący z pierwszego listu, teoretycznie powinien wystarczyć. Tak, wiem i tak
nie wystarczy. Żałuję tego. I tego. I tamtego. I tamto też wprawia mnie w
smutek. Żal przy tym też. Przepraszam czasami nie wystarcza i dobrze zdaję
sobie z tego sprawę. Żałuję niektórych rzeczy. Innych powinienem żałować.
Między innymi tego dnia, gdy przyszedł, trzymając go za rękę. Moje złote
dziecko. To było złe, wiesz? Tak złe,
jak i jego pytanie, które zadał, gdy już zmierzył mnie tym drwiącym wzrokiem. „Mieszańcu, czyżbyś czegoś nie zgubił?”.
I tu zwalę w całości winę na tego mężczyznę. Zatrzasnąłem drzwi, prawie
przycinając mojemu synowi palce, które, jak to dziecko, zdążył położyć na ramę.
Zdążył zabrać rękę małego, co dodatkowo spotęgowało moją złość. Zawsze lepszy. Osunąłem się po drzwiach.
To głupie, ale z mściwą satysfakcją zastanawiałem się, co teraz zrobią. Gdzie on
się uda, wiedząc, że u mnie nie ma dla niego miejsca? Nie, nie wejdzie, nawet
choćby niewiadomo jak mocno chciał, bo siedzę, opierając się o drzwi. Nie
wejdzie. Bo jak?
Wygrałem.
Jak to jest, że w niektórych momentach, takich jak tamten choćby, jestem
całkowicie pewny siebie, a w innych leżę i kwiczę, nawet nie mogąc się zwinąć w
kłębek, bo to zbyt bardzo kojarzy mi się z pełnią? Wygrałem. Pewność siebie
wypełniała mnie, a ja nie zauważyłem jej złudności. Wygrałem, wygrałem,
wygrałem. Wygrałemwygrałemwygrałe…
– Lupin,
mógłbyś przestać mówić do siebie? Dziecko jest zaniepokojone.
Wyczułem to niewypowiedziane
słowo. Twoje. Twoje dziecko, Lupin. Rzuciwszy
w jego stronę spojrzenie wilka, tak wiem, to zakrawa na absurd w moim przypadku,
ruszyłem w kierunku mojego syna. Cofnął się.
Cóż… To było do przewidzenia,
chociaż i tak bolało, wiesz? Zrobiłeś to specjalnie, krzywy uśmiech zdradzał
wszystko. Nie wiem dlaczego. Dlaczego?
– Teddy.
Proszę. – przykucnąłem naprzeciwko niego. – Proszę cię, Teddy. Proszę.
– Lupin,
weź się w garść. Doprawdy, to żałosne, co z siebie robisz.
– Zamknij
się! Nie do ciebie mówię – wybuchłem, powodując tylko to, że chłopiec cofnął
się kolejny krok – czy nie możesz choć raz przestać mnie ośmieszać? Co ci
zrobiłem?
Już w momencie
zadania tego pytania, uświadomiłem sobie, jaką głupotę popełniłem. Ahh, ten
rozum… Zawsze kiedyś wraca. Chociaż momentami już mógłby sobie darować te
powroty.
– Hmm… Pomyślmy…
Nałożył ręce
na siebie i opierając prawy łokieć na nadgarstku drugiej ręki, kilkakrotnie
zastukał palcem o swoją kość policzkową. Udawanym rozważaniom moich słów
towarzyszył kpiący uśmiech, jakby mający mnie dodatkowo zapewnić o intencjach
Severusa. Tak, wiem, w jego oczach jestem debilem. Tak, dziękuję mu za to.
– Prawie
zabicia mnie nie liczysz, prawda? Lupin, plugawy mieszańcu. Taak, ale to nie
twoja wina, zdaje sobie z tego sprawę. Nadal nie zmieniasz wersji? Jak zawsze,
konsekwentny w swojej głupocie.
– Przyszedłeś
tu po to, żeby mi ubliżać? – przerwałem mu, wiedząc, że za chwilę zostanę
skrytykowany za to, iż śmiałem się wtrącić – Czy tylko pokpić?
– Synonimy,
Lupin, gratuluję. Miało mądrze zabrzmieć, nie zabrzmiało? Zapewniam cię, że to
jeszcze nawet nie jest obrażanie. Dyskutuję jedynie z równymi inteligencją, bo
w przeciwnych wypadkach, takich jak ten, nie ma to zbytniego sensu. A
teraz, gdy już dowiedziałem się, jaki jest poziom twojej wątpliwej gościnności,
o intelekcie nie wspominając, przejdźmy proszę do salonu.
Zaakcentowawszy
swoją wypowiedź pogardliwym wydęciem warg, wziął Teddy’ego za rękę i ruszył w
kierunku salonu. Nie wiem, skąd znał rozkład mojego mieszkania. Wiem jedynie,
że zatrzymali się w progu pokoju, a ich czarne sylwetki, z mojej perspektywy oświetlane
pod słońce, które zapewne raziło ich obydwu w oczy, przekształciły się w
obrazek.
Obraz ojca z synem, Severusa z
Teddym, gdzie ja powinienem był stale zajmować miejsce pierwszego. Wiem
jedynie, że zostałem sam w przedpokoju, prosząc Merlina, aby sprawił, że to
sen. W przeciwnym razie nie wykluczałem możliwości konieczności powiększenia
pierwszej listy.
***
Krok trzeci: czcze obietnice.
Lub, jak kto woli, mocne
postanowienie poprawy.
***
– Lupin,
zapewniam cię, że fakt, iż straciłem zmysł węchu, nie przeszkadza mi
w wyczuwaniu twojego strachu. W związku z powyższym mógłbyś, tak z łaski
swojej, w końcu zaszczycić nas swoją obecnością?
Jebany nietoperz. Wiele różnych inwektyw
przyszło mi na myśl, jednak tylko tej pozwoliłem wydostać się na zewnątrz, w
nadziei, że tamten tego nie usłyszy. Myliłem się. Już w progach salonu
przywitało mnie mruknięcie:
– Słyszałem,
wiesz?
Przejechałem ręką najpierw po
twarzy, później po włosach, a na koniec odetchnąłem głęboko, jakby chcąc dodać
sobie odwagi. Nie żeby mi się to udało. Severus siedział na kanapie z moim
synem na kolanach.
– Masz
może jakieś zabawki? – spytał.
– Chcesz
zabawki?
Zdębiałem,
słysząc jego słowa. Postanowiłem zignorować tę jawną prowokację, mającą zapewne
na celu mnie skompromitować i zmieniłem temat.
– Straciłeś
węch, Severusie? Co się stało?
– Nie
przypominam sobie, żebyśmy mówili sobie po imieniu. Nie twoja sprawa. Zabawki?
Sprytna zmiana tematu, ale… – tu dopowiedział z wyraźnym ociąganiem – Rada na
przyszłość… Poćwicz jeszcze. Nie idzie ci.
– Zabawki…
– powtórzyłem niezobowiązująco – Zabawki?
Nie
doczekawszy się z jego strony żadnej reakcji, musiałem sam zareagować żywiej,
aby takową wywołać. Oczywiście, wywołać tylko po to, aby mógł obrzucić mnie
kolejnym znudzonym spojrzeniem, mówiącym, jak to bardzo ma mnie dość.
– Czy
możesz jakoś rozwinąć swoją myśl? – zapytałem, odważnie robiąc krok do przodu i
gwałtownie przy tym gestykulując.
– A
czy ty nie możesz przestać zachowywać się jak debil?
– Pozwolę sobie zauważyć, że nie
zaczyna się zdania od „A”…
– Pragnę,
aby w końcu do ciebie dotarło, że masz się ode mnie odpierdolić. – momentalnie
zjawił się przy mnie, przyciskając moje ręce do ściany – Kolejna rada, jeśli
chcesz przeżyć. Jak nie dla siebie, to dla twojego – tu wręcz splunął – syna.
Chociaż… On już chyba nie jest taki zainteresowany; zresztą ty podobnie, skoro
już zdążyłeś o nim zapomnieć.
Wiedziony instynktem
- tak, najpierw został on naprowadzony przez Severusa - wyswobodziłem się z
jego uścisku, aby w pełni swobodnie spojrzeć na dół. Teddy. Szarpiący mój kant
spodni, sądząc po zniecierpliwieniu malującym się na jego twarzy, od dłuższego
czasu. I nagle komentarz stał się jasny.
– Tata,
tata!
– Teddy…
Chodź do mnie, proszę – szepnąłem, kucając tak, aby nasze twarzy znalazły się
na tej samej wysokości – Proszę, chodź do mnie.
Malec
zignorował mnie, ponownie wywołując ból. Wyciągając ręce ku Severusowi, bacznie
obserwującemu całą tę scenę, zerkał od czasu do czasu, jakby z niepokojem, w
moim kierunku. A ja, całkowicie już
zrezygnowany, wstałem, podpierając się rękami na kolanach
i ruszyłem w stronę kanapy. Opadłem na nią; w zasadzie tylko po to, aby
zaraz wstać i ruszyć krokiem bardzo zmęczonego człowieka do przedpokoju. Teraz
z kolei ściana była moją podporą. Oparłem się o nią, przyciskając czoło do jej
zimnej powierzchni. Nie wiem, może robiłem to w nadziei, że pomoże? Zachować
zdrowy rozsądek, jakikolwiek w miarę trzeźwy osąd sytuacji, który nie byłby w
całości moim wyobrażeniem, wyssanym z palca. Kochałem moje złote dziecko, bez
względu na to co wtedy robiłem. Kocham je. Moje i pieprzonej metamorfomag.
Tylko po kim jest taki strachliwy? Tonks… Jaka była? Słodka, głupia. Śmiejąca
się i odważna. Ja? Nijaki. Inteligentny. I okrutny. Taak, okrutny.
Ściana
nie dała mi tego, czego potrzebowałem najbardziej. Oczyszczenia.
– Remus,
co się dzieje?
Nieśmiałe
dotknięcie dłoni wytrąciło mnie z trudem zachowywanej przeze mnie równowagi.
Chwila, nieśmiałe? Nieśmiałe?
Muszę się zaopiekować Teddym. Powinienem stanowczo wyrzucić Severusa z
mojego domu, najlepiej w taki sposób, aby moje dziecko tego nie dostrzegło.
Muszę się nim zająć, tak jak obiecałem mojej Tonks. Zawiniłem, nieświadomie
przyczyniając się do jej śmierci. Współmorderca. A może i morderca, skoro mi
zaufała, a ja uniknąłem śmierci, skazując na nią właśnie moją żonę?
I wtedy będzie dobrze. Bo innego wyjścia nie ma. Chociaż będę za nim
tęsknił, tak będzie lepiej. Co jak mnie skrzywdzi? Co jak go skrzywdzę?
Nieśmiałe
dotknięcie rozproszyło mnie.
I wtedy właśnie wyrzuciłem go ze
swojego życia.
Aby było lepiej.
***
Krok czwarty: pojednanie.
Lub, jak kto woli: szczera
spowiedź.
***
Severus
nie wracał.
Spodziewałem się, miałem
nadzieję, że wróci tuż po tym, jak go wyrzuciłem; że będzie dobijał się ze
wściekłością do drzwi i mi groził. Liczyłem na to. Tak, jak myślałem, Teddy
wielokrotnie pytał o niego. Na początku nazywał go ojcem. Po pewnym czasie
przestało mi to sprawiać ból, a niedługo potem mój syn przestał. Bawiłem się z
nim, wychodziliśmy na lody. Kupiłem mu dziecięcą miotłę, na której nauczyłem go
latać. To właśnie przy tej nauce po raz pierwszy nazwał mnie tatą. Wielokrotnie
zastanawiałem się, jak to musi wyglądać z jego perspektywy. Miał tatę, teraz ma
innego. Jak odczuwa to dziecko? Kilka tygodni po jego, tak jego, odejściu, mój syn był nadal osowiały. Niepewny każdego kroku,
zachowania, jakby bał się, że ja go ukarzę. Nie robiłem tego. Dałem mu tyle
swobody, ile chciał, pozwalając właściwie na wszystko, co wtedy, w mojej
opinii, było dobrym ruchem, mającym spowodować narodzenie się naszej, rodzinnej
więzi. Zamiast tego, zaczął sam siebie karać. Gdy tylko orientował się, że na
twarzy ma uśmiech, z miejsca jego oblicze chmurzyło się.
Severus
nie wracał, z czego powinienem się cieszyć, a nie martwić. Można powiedzieć, że
myśli o nim towarzyszyły mi przez cały czas. Na początku tylko i wyłącznie
złośliwe – co powiem, jak przyjdzie, co mu zrobię, jak go ośmieszę przy
dziecku, próbując udowodnić sobie i jemu, że jestem lepszy. Potem doszło zamartwianie
się. Wróciłby, gdyby tylko mógł. Zrobiłby wszystko, żeby zrobić mi na złość.
Wiele
dni upłynęło, zanim zdecydowałem się go odszukać. Do tej pory nie wiem czy robiłem to z jakiegoś rodzaju troski o
Snape’a czy może tylko po to, aby uspokoić swoje sumienie? W każdym razie nic
nie znalazłem. Tego akurat można było się spodziewać. Pozostało mi tylko żyć
normalnie, każdego dnia ucząc się, jak być dobrym ojcem. Robiłem to. Sumiennie,
najlepiej jak potrafię, chcąc wynagrodzić synkowi wszystkie miesiące, gdy nawet
go nie szukałem, stale odkładając każdą myśl o nim na bok.
W
końcu przyszedł i nie powiem, żebym się tym smucił. Wręcz przeciwnie, musiałem
przyznać, że ulżyło mi, gdy przeszedł przez futrynę drzwi i od razu zaczął
rzucać pogardliwe spojrzenia na prawo i lewo. Choć ukrywał to, jak tylko mógł,
zauważyłem, że jednak jest odrobinę łagodniejszy, a cała jego postać jakby
bardziej zgarbiona. Krok ostrożniejszy.
Bez słowa skierował się w stronę
salonu, a ja ruszyłem za nim. Nie chcąc być po raz kolejny oskarżany o brak
wychowania, spytałem, czy chce coś do picia. Kiwnął głową. Machnięciem różdżki
przyzwałem herbatę.
– Severusie…
– skrzywił się, gdy wymówiłem jego imię, a ja celowo użyłem go jeszcze raz –
Severusie. Co się dzieje?
– Nic.
Musimy sobie coś wyjaśnić, Lupin.
– To
znaczy? Co cię do mnie sprowadza? Oprócz, naturalnie, chęci zabrania Teddy’ego?
– zacząłem, skierowawszy myśli ku chłopcu, bawiącemu się w innym pokoju.
– Nie
chcę go zabrać.
Wymówił
powoli te słowa z wyraźnym bólem, krzywiąc się przy tym.
~~~~~~
Obserwowałem,
jak idzie wolno w stronę pokoju, w którym był Teddy. Nie pytałem, skąd wie,
gdzie chłopiec jest, skoro ten nie wydawał z siebie żadnego dźwięku, będąc, jak
zawsze, niezwykle cicho. Nie poszedłem za nim. Zostałem w salonie, chcąc dać im
prywatności, na jaką zasłużyli. I nie bojąc się o dziecko, co mnie
zdziwiło.
Po
kilku minutach mężczyzna pojawił się w drzwiach i skinął mi głową, abym za nim poszedł.
Zjawiliśmy się w sypialni.
~~~~~~
Leżeliśmy
koło siebie. Powiedział mi o chorobie. Powolnej utracie zmysłów.
Ja wytłumaczyłem wszystko i przeprosiłem. Przyjął to bez słowa, nie
wiedziałem więc, czy mi wybaczył. Dopiero po pewnym czasie odważyłem się
spytać.
– Co
chciałeś od Teddy’ego?
– Nic.
– Tylko?
– Tylko
dać mu zabawkę.
W ten sposób stworzyliśmy razem
tradycję.
***
Krok piąty: naprawa.
Lub, jak kto woli,
zadośćuczynienie bliźniemu.
***
Za
każdym razem, gdy to robimy, wyczarowuję, kupuję lub naprawiam Teddy’emu jakąś
zabawkę. Przed tym. Tak, jakby one miały mu zwrócić brak opieki ojca; kiedy
czas, który powinienem był poświęcać synowi, pozwalam wykorzystywać na rzecz
kogoś innego. Severus leży w łóżku i zawsze mruży oczy, ale na szczęście
powstrzymuje się od zbędnych komentarzy – widzę, że czasem przychodzi mu to z
trudem i wtedy tylko uśmiecham się smutno, wiedząc, że to go boli, tak samo jak
mnie, albo mocniej. W końcu to on jest tym złodziejem czasu.
Stało
się to swoistym rytuałem. Za każdym razem są takie momenty, gdy jestem pewien,
że zaraz do mnie dołączy i razem wymyślimy nową zabawkę, nowy prezent, który,
równie dobrze, co poprzednie, sprawi, iż na twarzy mojego syna pojawi się ten
wyraz miłego zaskoczenia, tak uwielbiamy przeze mnie. Nie wiem, czy Severus go
lubi. Gdyby tak było, chyba by dołączył, prawda? Każdy ruch, który wykonuje,
podczas gdy ja przygotowuję niespodziankę, wygląda na wielokrotnie i długo
przemyślany. Dlatego, gdy widzę, kiedy nagle odrzuca kołdrę i siada na brzegu
łóżka, mam wrażenie, że zaraz wstanie i mi pomoże. Siada na brzegu łóżka i
pochyla się, chowając głowę w ręce, jakby próbując odciąć się ode mnie. Znowu
się smutnie uśmiecham, aby, gdy na nowo wróci do łóżka, zobaczył w moich oczach
i w moim uśmiechu przeprosiny. Czasami siada i po pewnej chwili opiera dłonie
na udach, blisko kolan; przez moment widzę napięcie mięśni i uzyskuję pewność,
że on już wstaje i będzie, będzie znowu przy mnie, obejmując mnie ramionami i
po raz kolejny wyzywając od idiotów. Tak się nie dzieje.
Wielokrotnie zastanawiałem się,
co on myśli. Jak często żałuje, że przybył do mojego domu, trzymając chłopca za
rękę?
Gdy
wręczam mojemu dziecku zabawkę, mówię, że to od Severusa. Czasami dodaję, że to
również ode mnie, czując się przy tym jak idiota. Jego oczy, które zawsze mnie
zaskakują ze względu na zmianę ich koloru, błyszczą, często radośnie, niekiedy
ze zrozumieniem, skrytym w ich głębi. Niemniej jednak zawsze, bez względu
na to, co mówią oczy, jego twarz wyraża zaskoczenie, a na ustach błądzi miły
uśmiech. Smuci mnie pewność, jaką mam. Moje dziecko nie zrobi sobie krzywdy.
Złoty chłopiec potrafi zająć się sobą, co jest kolejną, odziedziczoną po
Nimfadorze, cechą.
Potem wracam do mojego złodzieja.
Rozbieram się, nie czując skrępowania. Czarne oczy dokładnie obserwują każdy
mój ruch, aczkolwiek ich właściciel nie robi nic więcej. Bywało tak, że po
krótkiej chwili ubierałem się na nowo i wychodziłem, szepcząc tylko jedno słowo
w jego kierunku. Nigdy nie wiem, czy faktycznie to robił.
Jednak
znacznie częściej, w miarę jak zrzucam z siebie kolejne elementy garderoby,
zbliżam się w jego stronę. Nie robimy tego przy zgaszonym świetle. To by była
oznaka słabości, a Severus nie chce wiedzieć, nie chce myśleć i mieć kolejnego
dowodu na to, że jest źle lub niewłaściwie. Nie chce zdać sobie sprawy z tego, że
jesteśmy w pewnym sensie chorzy. Szanuję to. Ja też nie chcę tego wiedzieć i
dlatego nie rozmawiamy o tym, chociaż jestem pewien, że obydwoje zdajemy sobie
sprawę, jakie to głupie.
Szanujemy się nawzajem.
Zastanawiam
się, jak właściwie wygląda nasza relacja. Robię to dla niego? Czy dla siebie,
chcąc w jakiś sposób odkupić swoje winy? Robimy to dla siebie wzajemnie? Kim
jestem dla niego, kim on jest dla mnie?
Jesteśmy sobie równi.
Gryzie
mnie. Drapie. Jestem pewien, że chce powiedzieć tym coś, czego nie umie
i wcale nie chce wyrazić słowami. Ja też tak robię.
Rzadko jest tak, że tylko leżymy.
Jednak, gdy już się to zdarza, leżymy wtedy obydwoje na brzuchu i gładzimy
plecy, ramiona i kark drugiej osoby. Po pewnym czasie bardzo bolą nas barki od
ciągłego napięcia mięśni, ale nie przestajemy. W końcu któreś z nas zasypia,
otępione bezpieczeństwem i obecnością drugiej osoby, gdzie zarówno pierwsze jak
i drugie odczucie wyrażane jest przez nieustanny dotyk.
On
nigdy nie rzuca się we śnie. Budzi mnie jego sztywność, napięcie mięśni do
stanu, gdzie musi mu to wręcz sprawiać ból. Wydaje mi się, że czasami ma
koszmary o zupełnej utracie zmysłów. Ale nigdy nie wiem naprawdę, co się
dzieje. Czasami śpi jeszcze. Czasami, nawet będąc już przytomnym, widzę, jak
jego oczy lustrują w panice pokój, szukając jakiegokolwiek wyjścia, możliwości
ucieczki, czy ratunku. Boję się wtedy zbliżać, bo nie wiem, czy to nie ja
jestem tym koszmarem. Budzi mnie przyspieszony oddech, dyszenie.
I sztywność. Której sam się obawiam.
Niekiedy
to Severus nie chce. I chociaż pokłóciliśmy się już o to wielokrotnie, nadal
nic nie pokazuje wprost. Mógłby ktoś pomyśleć, że stopniowa utrata głosu
sprawi, że będzie on bardziej otwarty… Nic mylnego. Jest równie tajemniczy jak
wcześniej. Boję się.
Nie chce i mówi jedynie
zachrypiałym szeptem, a ból, słyszalny w tym głosie, dopada też mnie. Nic
więcej nie mówi, tylko to jedno słowo, którego ja również używam jako
usprawiedliwienia. Wymawiane przez niego jest czymś więcej. Usprawiedliwieniem,
bólem, paniką. Przeprosinami, rozpaczą i prośbą.
– Teddy.
I idę i zostawiam go samego,
zgodnie z jego życzeniem. Choć nie mam pewności, że on robi to samo dla mnie,
gdy ja wychodzę z sypialni, przychodzę do Teddy’ego i bawię się z nim zabawką.
On rozumie, często bez słowa popycha mnie w stronę sypialni, samym wzrokiem
nakazując mi tam iść – widzę w nim Tonks, której upór był tak podobny.
Nie
słucham go.
I choć chciałbym wrócić do
Severusa od razu, wiem, że nie wszystkie błędy jestem w stanie naprawić.
Cudowna miniaturka. Gratuluję!
OdpowiedzUsuńA przy okazji, Twoje zdrowie Rzan :D
Uwielbiam zarówno Remusa, jak i Severusa, ale połączenie ich razem jest ... dziwne. Niemniej jednak podobało mi się i mam nie do końca dla mnie zrozumiałą chęć przeczytania jeszcze czegoś z tego ... oryginalnego parringu.
OdpowiedzUsuńCo do pomysłu, to jestem zachwycona. Uwielbiam miniaturki podzielone na takie jakby "części" ( w tym wypadku Warunki Spowiedzi, których, o zgrozo, nie pamiętałam ).
Gdybym miała określić tą miniaturkę jednym słowem, byłoby nim "cudo". :)
Pozdrawiam.
http://dramione-wybrana.blogspot.com/
Dziękuję pięknie.
UsuńCóż... Zdziwię Cię, bo jest to mój pierwszy tekst z tego pairingu. I, jak pisałam w poście, nie czytałam żadnych prac na ten temat; wyjątkiem są właśnie prac Rzan. Remus...? Nigdy nie miałam okazji napisać czegoś o nim, jak i też nigdy specjalnie nie zastanawiałam się nad jego postacią. Severusa kocham. I koniec. I kropka. Mam nadzieję, że dobrze udało mi się odwzorować jego postać ;)
Hah, miałam podobnie z warunkami. Jak przez mgłę, przypominałam sobie, o co chodziło i czym mógłby być któryś z punktów. Niemniej jednak, Google przychodzi z pomocą^^
Dziękuję pięknie i pozdrawiam
Ana Curs