Rocznice Blogów
CZERWIEC!

piątek, 3 lutego 2017

Publikacja „Poddaję się”

Cześć!
Przedstawiamy Wam dzisiaj rozdział pierwszy Fremione „Poddaję się” (KLIK!) autorstwa Meryem. Jeśli tekst Was zaciekawi, serdecznie zapraszamy na bloga autorki. Oczywiście komentarze mile widziane! :)
~Zespół SKP


Przygotowania do ślubu Billa i Fleur trwały i tak naprawdę, każdy, kto przebywał teraz w Norze, był w jakiś sposób w nie zaangażowany. Pani Weasley wzięła wszystkich w obroty i wydawała polecenia, pan Weasley pilnował, by jego małżonka nie wybuchała złością zbyt często. Nawet Harry i Ron, którym zwykle udawało się wyłgać od tego typu pomocy, posłusznie robili to, czego Molly od nich oczekiwała. Każdy chodził przy niej jak na paluszkach, wszak do ślubu zostały tylko dwa dni.
Sami narzeczeni nie oczekiwali wielkiej ceremonii. Nawet Fleur powtarzała, że w związku z obecnymi wydarzeniami, wolałaby skromny ślub z garstką rodziny i przyjaciół. Bill był tego samego zdania – nie chciał robić niepotrzebnej szopki. Jednak oboje wiedzieli, że nie ma sensu kłócić się z Molly, która uważała, że jej najstarszy syn powinien mieć wesele, na jakie zasługuje, właśnie mimo tego, co działo się w świecie czarodziejów.

Tak czy siak, stanęło na hucznym weselisku, zaproszono mnóstwo gości, oczywiście, sprawdzonych gości. Zakon Feniksa już od parunastu dni zajmował się bezpieczeństwem. Co to znaczy? Otóż to, że pierwszego dnia udało im się stworzyć barierę nad domem Weasley’ów. Codziennie każdy z członków Zakonu rzucał kilkanaście zaklęć, które miały ją umocnić. Co z tego, że zaklęcia się powtarzały? Pani Weasley zarządziła, że ma być bezpiecznie i każdy starał się, by tak było.
Za domem Weasley’ów, na wielkiej łące stał już ogromny biały namiot. Dekoracje były proste, aczkolwiek bardzo eleganckie. Molly, po konsultacjach z matką Fleur, postawiła na białe i fioletowe kwiaty. Na środku znajdował się piękny drewniany parkiet, a wokół niego stały okrągłe stoliki, również udekorowane kwiatami i srebrno-białymi serwetami. Przy każdym takim stoliku mogło zasiąść dziesięć osób.
Hermiona sądziła, że to nierozsądne robić tak huczną imprezę w takich czasach. Miała wrażenie, że reszta czarodziejów ma podobne zdanie, jednak każdy zdawał się nie zwracać uwagi na to, że Śmierciożercy mogą zaatakować w każdej chwili. Nie wiedziała, czy miało to związek z tym, że wszyscy po śmierci Dumbledore’a chcieli poczuć choć namiastkę normalności. Nadal uważała, że jest to skrajna głupota i że powinni udać się na poszukiwanie Horkruksów, zniszczyć je i Voldemorta raz na zawsze.
Wiele razy pokłóciła się o to z Harrym i Ronem, jednak oboje uważali, że skoro Śmierciożercy nikogo nie atakują, mogą sobie pozwolić na odrobinę zabawy.
Cała trójka, jak zawsze, ulotniła się na paręnaście minut, by móc spokojnie porozmawiać. Znajdowali się na schodach przy strychu. Żadnego z nich nie obchodził zapach kurzu, od którego gryzło ich w nosach ani pająk, który budował swoją pajęczynę tuż nad ich głowami.
- Harry, myślałam, że jesteś odrobinę rozsądniejszy – powiedziała z grymasem na ustach, patrząc na swojego przyjaciela.
Potter westchnął i opuścił głowę.
- Znajdziemy Horkruksy, obiecuję ci – zaczął. – Wyruszymy zaraz po weselu, nie chcę psuć tego dnia Fleur i Billowi.
- Oni zrozumieją! – Hermiona podniosła głos. – Na co my właściwie czekamy?!
- Cóż – odezwał się Ron – od paru dni nic się nie wydarzyło. Nikt nie zginął, nikogo nie porwali.
- I co ty myślisz? – zwróciła się do rudzielca. – Że oni tak to zostawią? To cisza przed burzą!
- Hermiona, proszę, uspokój się – powiedział cicho Harry. – Wszyscy wiemy, że muszę znaleźć Horkruksy…
- Musimy – wtrąciła dobitnie.
- …ale naprawdę nie chcę psuć im ślubu. Chcę, żeby pani Weasley poczuła chociaż na chwilę, że jest jak wcześniej…
- Ale nie jest! Harry, nie rozumiesz? Nie jest i nie będzie jak wcześniej! Ludzie giną, bo oni mają taki kaprys, bo on ma taki kaprys! Nie możemy na to pozwolić!
- Wiem, że jestem Wybrańcem – powiedział smutno Harry. – Wiem, co muszę zrobić.
- Ale pozwól tym ludziom na odrobinę zabawy – dokończył za niego Ron.
Hermiona aż się zapowietrzyła. Chłopcy wykorzystali ten moment i uciekli od niej. Jak, jak oni mogli być tak nieodpowiedzialni? Nie mogła zrozumieć ich punktu widzenia.
Słyszała krzątanie na korytarzu. Usiadła na łóżku i otarła ręką czoło. Odkąd Nora stała się siedzibą Zakonu Feniksa, nikt nie miał tu odrobiny prywatności. Cały czas w domu ktoś przebywał, cały czas ktoś chodził po pokojach, szukał czegoś. Hermiona nie mogła zebrać myśli.
Nagle poczuła, że się tu po prostu dusi. Poczuła, że musi jak najszybciej stąd wyjść, odetchnąć. Zabrała różdżkę, drugą ręką narzuciła na siebie lekki sweter i wybiegła z domu.
W duchu liczyła na to, że nikomu nie przyjdzie do głowy, by spytać, gdzie tak pędzi. Na całe szczęście, nikt nie zwracał na nią uwagi. No cóż, nie do końca.
To, że ktoś ją śledzi, zrozumiała po przejściu jednego kilometra. Na wszelki wypadek wyciągnęła różdżkę i trzymała ją blisko ciała. Nie znała dobrze okolicy, nie chciała tak bardzo oddalać się od domu. Ironia. Nazywała wszystkich dookoła nierozsądnymi, a jaka była ona, idąc na samotny spacer i nie mówiąc o tym nikomu? Miała wrażenie, że trochę prowokuje los.
Dobrze, że była tu tylko jedna ścieżka. Za zakrętem znajdowało się wzgórze. Nie czuła strachu, mimo świadomości, że ktoś za nią podąża. Była zdania, że jeśli ten ktoś miałby zrobić jej krzywdę, bądź ją zabić, dawno by to zrobił.
Szybko wdrapała się na wzgórze i zeszła z niego parę metrów. Usiadła za krzakiem, cały czas trzymając różdżkę w pogotowiu. W końcu ostrożności nigdy nie za wiele.
Po paru minutach usłyszała kroki, ale wiedziała, że ta osoba nie mogła jej zobaczyć.
- Och – usłyszała. – Już myślałem, że mi uciekłaś.
Zmarszczyła brwi i zobaczyła nad sobą Freda. Musiała zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mu w twarz. Zobaczyła, że uśmiecha się od ucha do ucha.
- Skąd…?
- Wiem, że Ron pokazał ci kiedyś to miejsce. Tu chował się ode mnie i Georga – powiedział, siadając koło niej.
Hermiona uśmiechnęła się półgębkiem i spojrzała na niego. Słońce zachodziło i pomyślała, że robi się nawet… romantycznie. Szybko odsunęła od siebie tę myśl. Nie miała czasu na takie rzeczy.
- Pozostaje mi tylko spytać, po co za mną szedłeś?
- Właściwie to sam nie wiem – odparł z rozbrajającą szczerością. – Ciężko wybrać, czy to dlatego, że zwyczajnie nie chcę, żebyś robiła z siebie idiotkę, chodząc na samotne spacery, czy po prostu chciałem uciec od mojej apodyktycznej matki.
Hermiona parsknęła śmiechem.
- Idiotki, mówisz? – Zauważyła, że Fred wzruszył ramionami. – A twoja mama nie jest apodyktyczna – dodała szybko.
Teraz Fred się zaśmiał.
- Chyba przez ostatnie parę dni widzieliśmy inną Molly Weasley – stwierdził, a Hermiona powstrzymała kolejny wybuch śmiechu. Tu akurat miał rację – pani Weasley dyrygowała wszystkimi, używała tonu głosu, który nie znosił sprzeciwu i nie słuchała niczyich sugestii. Wszystko miała zaplanowane i wszystko miało być tak, jak ona chce.
- Może powiesz mi, dlaczego byłaś na tyle głupia i poszłaś sama na spacer? – zapytał.
Hermiona westchnęła. Nawet nie próbowała się bronić. Wiedziała, że jest głupia, postępując w ten sposób.
- Chyba potrzebowałam chwili samotności – odparła w końcu. – Jakim cudem zauważyłeś moją nieobecność? Myślałam, że nikt mnie nie widzi.
Fred obracał różdżkę w dłoni z uśmiechem.
- Lubię zagadki – powiedział. – A zagadką jest, dlaczego narażasz się dla chwili samotności. Ach, i przy okazji, mam nadzieję, że nacieszyłaś się tą chwilą wystarczająco mocno, bo nie mogę cię tu zostawić. – Hermiona spojrzała na niego, zdziwiona, a ten znów wzruszył ramionami z miną niewiniątka. – Cóż, któreś z nas musi być mądrzejsze.
Gryfonka zaśmiała się jeszcze raz i uderzyła go delikatnie w ramię.
- Ała! – Fred skrzywił się i rozmasował miejsce, w które dostał kuksańca.
- Och, daj spokój. Nie mam aż tyle siły – powiedziała.
Chłopak zastanowił się przez chwilę.
- W sumie to masz rację. – I wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Hermiona nie mogła nie odpowiedzieć mu tym samym. Przyłapała się na myśli, że dawno nie śmiała się tyle razy. Miło było na chwilę odpędzić dręczące ją myśli i miło było spędzić czas nie na kłótniach z Ronem i Harrym.
Fred położył się na trawie.
- Skoro chcesz spędzić czas w ciszy, to mogę ci to zagwarantować. – Hermiona spojrzała na niego zdziwiona, a ten wywrócił oczami. – Tak, potrafię być cicho.
Dziewczyna pokręciła głową i po chwili wahania, położyła się obok.
- Nie o to mi chodziło, Panie Najmądrzejszy – rzuciła z przekąsem. Kątem oka zauważyła, że Fred chce coś powiedzieć, ale uprzedziła go, podnosząc rękę. – Miało być w ciszy, sam tak powiedziałeś.
- No więc cisza – powiedział Fred po chwili.


Zaczęło się ściemniać, kiedy Fred zarządził powrót. Hermiona trochę protestowała – naprawdę brakowało jej tej ciszy, ale nie kłóciła się z nim. Powrót zajął im niecałą godzinę, w tym czasie już nie było między nimi ciszy. Bliźniak zagadywał ją i starał się żartować. Hermiona patrzyła niego z mieszanką zakłopotania i podziwu. Zakłopotania, bo to tak naprawdę pierwszy raz, gdy byli tyle czasu sam na sam. Podziwu, bo zachowywał dobry humor, mimo tego co się działo.
Weszli do Nory tylnym wejściem – na szczęście nikt ich nie zauważył. Hermiona nawet wolała nie myśleć o tym, co zrobiłby Ron, gdyby zobaczył ich samych. Sądziła, że Fred również wolałby nie tłumaczyć się swojej matce, dlaczego spędził z nią tyle czasu sam na sam.
Pożegnali się przy schodach i każde poszło do swojego pokoju.


Gdy zasypiała, słyszała miarowy i spokojny oddech Ginny. Całe szczęście, nie musiała z nią za wiele rozmawiać. Nie przepadały za sobą i wymieniały w ciągu dnia kilka zdawkowych uwag.
Przewracała się z boku na bok, a w jej myślach panował istny chaos – myślała o tym, co ją czeka, o ślubie, o rodzicach, na których rzuciła zaklęcie zapomnienia, o Zakonie, o Dumbledorze, o minionym popołudniu spędzonym w towarzystwie Freda.
Zastanawiała się, jak powinna się czuć. Ktoś inny powiedziałby, że nie ma się właściwie nad czym zastanawiać, ale ona była jedną z tych osób, które wszystko analizują. Także analizowała. Nigdy nie była z Fredem blisko, a więc dlaczego poszedł za nią? Do myślenia skłaniał ją również fakt, iż rozmawiało im się całkiem dobrze, a co jeszcze lepsze, gdy milczeli, nie czuła napięcia. Wtedy, z nim, nie myślała o Ronie, co ostatnio rzadko jej się zdarzało, bowiem najmłodszy syn Weasley’ów często gościł w jej głowie.
Bezwiednie zaczęła ich oboje porównywać – Rona znała na wylot, mogła czytać z niego, jak z otwartej książki, a Fred był dla niej istną zagadką. Tak naprawdę w ogóle go nie znała, nic o nim nie wiedziała. To sprawiało, że tak jak nowego przedmiotu w szkole, chciała się go nauczyć. Porównała ich także z wyglądu. Bliźniacy byli wyżsi niż Ron i mieli włosy bardziej wpadające w brąz niż rudy. Chyba przegapiła ten moment, kiedy cała trójka stała się mężczyznami.
Pomyślała też o tym, że nigdy nie miała problemów z odróżnieniem Georga i Freda. Choć inni często się mylili, jej nie zdarzyło się to ani razu. Przez te wszystkie lata, kiedy ich znała, ani razu nie zwróciła się do Freda imieniem Georga i na odwrót.
Pomyślała też o tym momencie, kiedy Fred zmierzył ją wzrokiem, kiedy sądził, że ona nie widzi. Czy powinno ją to w jakiś sposób zainteresować?

Niestety na to pytanie nie znalazła odpowiedzi, gdyż zmorzył ją sen.

3 komentarze:

  1. Bardzo dziękuję za publikację :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć i czołem!
    W ramach współpracy proszę o umieszczenie gdzieś informacji o naszym urodzinowym konkursie :)
    https://wspolnymi-silami.blogspot.com/2017/02/uwaga-konkurs.html

    Pozdrawiam i dziękuję za wsparcie :)

    OdpowiedzUsuń