Droga Blando
Pisanie tej miniatury, zajęło mi bardzo długo, ale zrobiłam to! Udało się i jestem z tego powodu cholernie dumna (wrodzona skromność). Osobiście uważam, że zrobiłam wszystko co mogłam. Co do samego tekstu... Nigdy nie czytałam Sontrix, nie znam Sonii (pozdrawiam serdecznie!:D) i dość ciężko mi było zacząć. W ogóle, odnaleźć się w tym wszystkim. Jednak, gdy już wpadłam w tok pisania, trudno mi było skończyć, poważnie. Mam nadzieję, że nie zwiodę Twoich oczekiwań, droga Blando i że czytać Ci się będzie przyjemnie. Na potrzeby "MnZ" musiałam pozmieniać kilka faktów i trochę namieszać, więc od razu ostrzegam, że brak tu spójności z kanonem.
Życzę przyjemnej lektury!
Snovi
Uwaga, tekst zawiera sceny +18!
"Obłąkane Uczucia"
Bellatrix
Black – już samo nazwisko świadczyło o jej sposobie bycia. Zimna jak lód, o
bladej cerze i ostrej urodzie. Gwałtowna i nieprzewidywalna, do tego szybka.
Nie posiadała delikatności. Przeciwnie – rządziła nią wrodzona surowość, a
niektórzy mówili o niej „obłąkana”.
Obie
były tak bardzo inne, a jednak… Przyświecał im jeden cel, którego nie były do końca świadome. Przypadkowe zrządzenie losu sprawiło, że nie mogły o sobie zapomnieć.
~*~
Rok 1969, wrzesień
Mury Hogwartu w tym semestrze przyjęły ogromną ilość uczniów
pod swoją opiekę. Już po pierwszym miesiącu, dało się zauważyć, jak zmęczeni
chodzili profesorowie od nawału testów, które musieli sprawdzać. Był piątek
wieczór, czas odpoczynku dla wszystkich. Sonia właśnie przemierzała jeden z
korytarzy, gdy ktoś wpadł na nią z impetem, skutkiem czego upadła na kamienną
podłogę.
– Patrz jak łazisz – warknął niezbyt miły, kobiecy głos.
– To ty na mnie wpadłaś!
Brązowe tęczówki spotkały się z czarnymi. Oddech na chwilę
zatrzymał się w jej piersi. Zamrugała kilkakrotnie, rozchylając swe wargi w zdumieniu.
– Bellatrix – wyszeptała, szybko podnosząc się z zimnej
posadzki.
– Sonia – skinęła głową, rzucając jej podejrzliwe
spojrzenie.
Każda
z nich poszła w swoją stronę, jednak nie potrafiły zapomnieć o tym krótkim
prądzie, który przeszedł ich ciała podczas zderzenia.
~*~
Rok
1970, maj
Po
tym co się stało, zaczęły zauważać się na korytarzach. Początkowo Black jedynie
burczała coś tam pod nosem, nawet na nią nie patrząc, jednak z biegiem czasu,
przywitania stały się milsze, spojrzenia łagodniejsze, chwile rozmów dłuższe…
To
popołudnie było piękne. Wczesna wiosna kusiła swymi pąkami, pierwsze promienie
słoneczne już ogrzewały stęsknione za ciepłem ciała, a trawa robiła się
soczyście zielona. I jak tu nie skorzystać z pogody?
–
Witaj Bello! – przywitała się blondynka, siadając przy niej pod wierzbą na
błoniach.
–
Sonia – przytaknęła kobieta, nie patrząc w jej stronę.
–
Niedługo cię tu nie będzie.
–
To prawda. Kończę Hogwart.
–
Dziwnie tu będzie bez ciebie – odparła, zaraz zatykając usta dłonią. Naprawdę
to powiedziała?
–
Dziwnie? – powtórzyła po niej kobieta w lokach, patrząc na towarzyszkę z
zainteresowaniem.
–
Pusto – wyjaśniła młodsza, rumieniąc się.
„Komuś będzie beze mnie pusto?” – pomyślała zaskoczona brunetka. „Ktoś będzie
za mną tęsknił?”
–
To… - wahała się chwilę – miłe.
Sonia
zarumieniła lekko, zagryzając dolną wargę.
–
Pójdę już.
Cichy
szelest przeciął powietrze, blondynka wstała i otrzepała swą szatę.
–
Czekaj, zostań – nakazała Bellatrix.
Te
słowa niespodziewanie zatrzymały młodszą kobietę. Chciała jej towarzystwa?
Dlaczego? Nieśmiało, ponownie, przysiadła obok niej, tym razem nieco bliżej,
prawie się z nią stykając. To był rozkaz, ale w jej ustach… Zabrzmiał jak prośba.
Jak mogła odmówić?
~*~
Rok
1970
Zakończenie szkoły przyszło nagle. Z wiosny, zrobiło się lato i pod koniec czerwca, każdy
wracał zapchanym pociągiem do domu. Wbrew wszystkim myślom, Bellatrix szczyciła
się swymi wynikami. Może nie była kujonem, a jej oceny wahały się między
okropnymi, a nędznymi, ale OWTMy zdała dosłownie śpiewająco. „Nic mi po tym” – prychnęła pod nosem.
No bo przecież, zgodnie z jej rodzinną tradycją, ona ma siedzieć w domu,
podczas gdy jej przyszły mąż – Rudolf Lestragne, brat Sonii – miał zarabiać na
jej życie. Nie planowała ślubu prędko, jednak kto wie, czego spodziewają się po
niej, jej rodzice.
Szła
przez korytarz w pociągu, szukając wolnego przedziału, gdy nagle dostrzegła
Sonię, siedzącą w zwykłej sukni, bez mundurka, ze swoim kotem na kolanach. Nigdy wcześniej nie widziała jej bez szaty szkolnej, a teraz... Ubrana tak normalnie... Wydawała jej się piękniejsza niż zwykle.
–
Mogę się dosiąść? – spytała i nie czekając na zgodę, zamknęła drzwi, zasuwając
zasłonki i usiadła obok kobiety.
–
Już to zrobiłaś – zauważyła, marszcząc nos.
Została obdarowana kpiącym uśmieszkiem.
– Masz wyjść, za mojego brata, prawda? – kontynuowała.
– Skąd wiesz? – spytała, swym surowym tonem brunetka.
– Nie jestem głupia, Bello – swymi dłońmi przeczesała
futro kota, który mruknął i zwinął się w ciaśniejszy kłębek. – Też należę do
tej rodziny, pamiętasz?
Ciche prychnięcie ze strony starszej kobiety sprawiło, że
uśmiechnęła się lekko. Oczywiście, w surowym języku towarzyszki, oznaczało to
rozbawienie. Jednak mimo tej sytuacji, myśl, że weźmie ślub z jej bratem… Nie
dawała jej spokoju.
– Nie chcę za niego wychodzić.
Jedno zdanie, pięć słów, dwadzieścia trzy litery. Szept.
Niedowierzanie. Skrucha. Drżący głos. I to piekące uczucie, gdzieś w głębi
serca. Nadzieja? Czy ona tego dnia dała jej nadzieję? Chyba tak, a może jednak
nie? Musi zachować zimną krew.
– Bello? Co Ty mówisz? – spytała szeptem, odruchowo
sięgając, do jej zimnej ręki.
Ciało brunetki przeszedł prąd. Zwróciła swą twarz w
stronę towarzyszki i nie zdradzając szoku, delikatnie ścisnęła jej dłoń. Czyżby
panna Black posiadała jakieś uczucia? Choćby ich krztę? Dopiero teraz zdołała
zauważyć, że w sumie nie przeszkadza jej towarzystwo kobiety, że nie burczy na
nią, jak na innych i nawet rozmawia z nią otwarcie. Była… Przyjaciółką? Po
jednym zderzeniu na korytarzu, po kilku wymienionych rozmowach? Czy Sonia
faktycznie mogła być dla niej kimś bliskim?
Ale… Sposób w jaki zagryzała dolną wargę tak bardzo ją rozpraszał.
Gdy zakładała niesforne kosmyki za ucho, sama pragnęła to zrobić za nią, a jak
na jej policzki wkradały się rumieńce, to nieświadomie chciała, by były
wywołane przez nią samą. Jak to się stało? Dlaczego jej serce zaczęło tak
szybko bić? Czemu nagle przysunęła się blisko Sonii, zabierając jej całe
powietrze? Zamrugała zdziwiona. Zerknęła w brązowe oczy… I przepadła. Iskrzyły
tajemniczym blaskiem, tonęła w ich głębi i cholera jasna. Bellatrix Black raz w
życiu, nie chciała zostać uratowana.
To był impuls, krótka chwila. A może jednak trwała ona dłużej,
niż mogłoby się wydawać z początku? Pewnie, choć łagodnie, brązowowłosa przycisnęła
usta, do warg kobiety. Smakowały truskawkami i odrobiną mięty. Patrząc w jej tęczówki,
uderzył w nią szok, który z sekundy na sekundę malał, a który stopniowo zastępowała delikatność. W końcu zamknęła powieki. Poczuła, jak kobieta nieśmiało wplata
dłonie w jej loki, jak przyciąga ją bliżej, a pocałunek, o zgrozo, staje się
namiętniejszy. Serce jej biło jak oszalałe, ręce chwyciły za talię dziewczyny i
jednym ruchem, pociągnęły na swe kolana, drobne ciało Sonii, zmiatając z jej
kolan kota. Gorąco oblało jej ciało. Czy to było w ogóle realne? Czy aby
przypadkiem nie śniła? Dłońmi zjechała z talii, na pośladki
dziewczyny i zacisnęła na nich pewniej swoje palce. Do jej uszu dobiegł cichy
jęk. Swym językiem lubieżnie pieściła jej podniebienie, czując, jak gorący żar rozlewa się w jej wnętrzu, jak dłonie kobiety, tak cholernie przyjemnie, ciągną ją
za loki. Przygryzła dolną wargę Sonii.
– Bello – usłyszała zachrypnięty od podniecenia głos. –
Nie możemy…
~*~
Rok
1973, lipiec
Czasem wracała do tego namiętnego pocałunku w pociągu. Do
tego, jak drobne dłonie kobiety ciągnęły ją za włosy, jak palcami jeździła po
jej ciele, zapamiętując każdy milimetr. A smak ust Sonii, dosłownie, śnił jej
się po nocach. To, co zrobiły było zakazane. Gdyby ktoś je wtedy przyłapał…
Miłość dwóch kobiet była surowo zabroniona w czysto krwistych rodzinach. Od
tamtej pory minęły trzy lata, a ona widziała ją tylko raz… Ten jeden jedyny raz
w Lestrange Manor, na wigilię ponad pół roku temu… Wtedy też Rudolf poprosił ją
o rękę, a ona dumnie, choć z bolącym sercem, odparła „tak” – zarówno jemu, jak
i Czarnemu Panu, składając mu obietnicę, że będzie mu służyć do końca swoich
dni. Przyjęła mroczny znak.
~*~
Rok
1973, październik
Tom
Marvolo Riddle zaczął rosnąć w siłę. Na świat czarodziejów spadły ciężkie czasy,
czasy mroku. Zakon wytrwale walczył ze złem, lecz jego siły słabły. Nikt nie
był bezpieczny. Nawet JEGO słudzy.
Bellatrix
stopniowo popadała w paranoję, nie wiedząc, co dzieje się z Sonią. Nie miała z
nią kontaktu, Rudolf niczego jej nie mówił, dodatkowo, ich ślub został
przełożony o rok… A ona tak bardzo chciała ją zobaczyć, znaczy się… Wyjść za
niego. „Kogo Ty oszukujesz Bello” –
warknęła na siebie w myślach. – „Kochasz
ją, cholera jasna. Kochasz po tym jednym pocałunku i nie potrafisz o niej
zapomnieć. To nie Rudolfa, lecz jej, pragniesz” – dosłownie krzyczała na
siebie w myślach. Jej serce zostało w przedziale pociągu, w czerwcu 1970 roku.
Kobiecy
krzyk rozdarł ciszę panującą w posiadłości.
~*~
Rok
1973, październik
Tak
długo się ukrywała, tak bardzo nie chciała być śmierciożerczynią. Wiedziała co
się święci, gdy tej wigilii Bella przyjęła mroczny znak, wraz z Rudolfem. I na
nią miał przyjść czas, tak jak na rodziców. Ale ona uciekła, nie mówiąc nic
nikomu. Dość długo pracowała w gospodach, sprzątając czy podając kremowe piwo,
jednak nigdzie nie zostawała dłużej niż miesiąc. To zapewniało jej anonimowość
i ukrycie. Jednak tego felernego dnia, musiała natknąć się na swego brata…
Zaufała mu, a on ją zdradził.
–
Nie chcę służyć Czarnemu Panu! – krzyczała, czując jak po policzkach płyną jej
łzy.
–
Zamknij się Sonia!
–
Rudolf, błagam. Zostaw mnie, daj mi uciec. Nie pozwól im…. – jąkała się w
swoich wypowiedziach, leżąc na zimnych kafelkach posiadłości.
–
Crucio! – wycelował w nią różdżką, obserwując z chorą pasją w oczach, jak wije
się na podłodze, płacząc i błagając wręcz, o litość.
Kobiecy krzyk rozdzierał ciszę panującą w posiadłości.
~*~
– Rudolf, co Ty tam do cholery wyprawiasz? – mruczała pod
nosem Bella, schodząc po krętych schodach w dół. - Na Merlina, przysięgam, że jak znów zakrwawisz mi dom to nie wiem co Ci zrobię...
Dlaczego ten krzyk wydał jej się tak znany? Czemu cała
trzęsła się ze strachu? Co było nie tak?
Sonia…
~*~
Rok
1973, listopad.
Nie
mogła sobie wybaczyć tego, co zastała na holu. Jak sobie o tym przypomniała,
zbierało jej się na wymioty. Widok zmasakrowanego ciała Sonii i znęcającego się nad nią
Rudolfa był najgorszą torturą, jaką dane jej było przeżyć. A potem było jeszcze
gorzej… Pamiętała wszystko, tak dokładnie…
„– Rudolf, zostaw ją! To Twoja siostra! –
krzyknęła, ciskając w niego Impedimento[1]. Pomogła wstać kobiecie,
podtrzymując ją pod ramię. Zerknęła na nią szybko, kryjąc cały strach i
czułość, jaka w niej panowała. – Po co ją tu przyprowadzałeś, przecież wiesz co
z nią zrobią!
–
Właśnie dlatego to zrobiłem, nie rozumiesz? Czarny Pan będzie z nas dumny,
Bello. Ostatnia z rodu Lestrange zostanie jego sługą.
Serce jej zamarło. A więc tego
właśnie chciał? Wiecznej chwały w JEGO oczach? Chciała ją stamtąd zabrać, pomóc
jej uciec, ale było za późno…
– No, no, no… – usłyszała za sobą
głos. – Moja kochana Bellatrix, przyprowadziła mi Sonię Lestrange. Kto by się po Tobie spodziewał takich czynów… Pozytywnie mnie zaskoczyłaś.
Nie dbając o szczegóły, Lord
podszedł do Sonii. A ona… Wiedziała, że przegrała. Puściła Bellę i drżąc,
podniosła lewy rękaw. Wystawiła przedramię.
– Czy przykażesz mi być na zawsze
wierną, Soniu Lestrange?
– Tak, Panie.
– Czy przyrzekasz stać u mego boku,
bronić mnie i służyć mi, do końca swojego życia?
– Tak, Panie.
– Czy przyrzekasz wypełniać każdą mą
prośbę, żądanie i rozkaz?
– Tak, Panie.
Iskry wydobyły się z różdżki Toma
Marvolo Riddle’a. A z ust Sonii padł przeraźliwy krzyk.
Bolało, to tak bardzo bolało…"
~*~
Rok 1974, luty.
Zaczęły ze sobą rozmawiać. Bellatrix miała za zadanie
wyszkolić ją, wciągnąć w szeregi, zapoznać z ludźmi. Nigdy nie mówiły o tym
pocałunku, nigdy nie pozwoliły sobie na bliskość. Sonia pogodziła się ze swym losem, a Czarny Pan traktował ją
wyjątkowo ulgowo. Nie wiedziała, co się za tym kryje. Wkrótce jednak, miała się
o tym przekonać.
– O czym myślisz? – usłyszała za sobą.
Właśnie siedziała w swoim pokoju na posłaniu, studiując „Ciemną
Księgę Zakazanych Zaklęć”[2]. Nie było to pomieszczenie, jakieś szczególnie
ładne. Zielone ściany, czarne podwójne skrzypiące łóżko, spróchniałe meble i
wieczny zapach stęchlizny – tak właśnie wyglądał.
– Bella, a ty co tu robisz?
– Pytałam, o czym myślisz? – Weszła głębiej do pokoju i
zamknęła za sobą drzwi.
– Czytałam – odparła, odkładając książkę na bok.
– Za pół godziny masz się stawić u Lorda.
– U Lorda? – powtórzyła, nie kryjąc strachu. Przy niej
nie musiała.
– Tak. Będzie miał dla Ciebie zadanie.
Jak to się stało, że nagle znalazła się tak blisko? Dlaczego
przysiadła obok niej? Nie potrafiła się skupić. Dobrze, że miała opanowaną
oklumencję, przynajmniej mogła w spokoju, otwarcie i głośno myśleć, wiedząc, że
nikt nie przebije barier jej umysłu. A teraz… Wiedziała, że Bella nie musi
wtargnąć do jej głowy, by wyczytać to, co czuje.
– Sonia, wiesz… Ja... – Pierwszy raz widziała ją w takim stanie,
co chciała powiedzieć? - Wychodzę za
Rudolfa w przyszły weekend.
– Przecież wiem – odparła z goryczą. „Musisz mi o tym przypominać?’ – pomyślała ze smutkiem.
– Ale ja nie mogę… Bo kocham kogoś innego.
– Kogoś innego? – powtórzyła, nie do końca rozumiejąc.
– Kocham Ciebie.
Bella, nie czekając na jakąkolwiek reakcję, przycisnęła
usta do jej ust, niemalże kładąc się na drobnym ciele Sonii. Ona zaś
automatycznie wplotła dłonie w bujne loki i pociągnęła za nie lekko, oddając z
czułością pocałunek. Czuła, jak Bella wodzi dłońmi po jej ciele, jak stanowczo
i mocno, zaciska dłoń na jej piersi, a potem podwija sukienkę i łagodnie
przejeżdża palcem po koronkowym materiale jej majtek.
– Och Bello – jęknęła cicho blondynka, gryząc dolną wargę
kochanki.
To tylko zachęciło brunetkę, do dalszej wędrówki.
Namiętnie scałowała jej wargi, dłonią teraz gładząc jej udo. Sonia przeszła
pocałunkami na jej szyję, ucałowała linię jej żuchwy. Rękę zacisnęła na
pośladku panny Black i jęknęła znów, nieco głośniej, czując jak sprawnym
ruchem, Bellatrix, muska jej łono.
– Ja Ciebie też kocham – nie mogła czekać, musiała to
powiedzieć. Sonia Lastrange w końcu zmierzyła się z prawdą.
– Kochasz mnie? – zastygła na moment, patrząc w zaszyte
mgłą oczy blondynki.
– Kocham – szepnęła. – Kocham Cię, kocham, kocham.
To była magiczna chwila. Moment, w którym czas zwolnił i
nic innego się nie liczyło. Tylko one dwie, namiętny pocałunek i miłość, którą
uprawiały. Szybkie ruchy palców Belli, pieszczące jej wnętrze. Sprawny język
Sonii, błądzący po łonie kochanki. Paliła ich desperacka potrzeba dotknięcia
się, zasmakowania, zaspokojenia swoich potrzeb… Usilnie udowadniały sobie
tęsknotę, jaka ogarnęła ich ciało, od ostatniego pocałunku na King’s Cross.
~*~
Sonia szybkim krokiem przemierzała korytarze posiadłości.
Jej ciało było jeszcze rozgrzane od ostatnich igraszek z kochanką, ale jej
wygląd prezentował się nienagannie. Lord nie miał prawa nabrać podejrzeń.
Zapukała do drzwi gabinetu, a one uchylił się za sprawą magii.
– Wzywałeś mnie, Panie?
Nie mogła powiedzieć, że był brzydki. Był przystojnym mężczyzną, który po prostu zatracił się w gniewie i w żądzy zapanowania nad światem.
– Zostaniesz moją żoną, w przyszły weekend staniemy na
ślubny kobiercu wraz z Bellatrix i Rudolfem.
– Ja…
–
Wyjdź – rozkazał, nawet na nią nie patrząc.
~*~
Sonia nie mogła pogodzić się z tym, co się stało. W jeden
dzień, wszystkie jej rzeczy zostały przeniesione do komnat Lorda. Jej serce
krwawiło, gdy mówiła o tym Belli, gdy składała na jej ustach gorące pocałunki,
szepcząc, że nie tak to miało wyglądać, że pragnie, być jej panną młodą, nie Czarnego Pana, że to jej i
tylko jej chce być wierna do końca życia. Nie mogły uciec, nie mogły zrobić
nic.
~*~
13
maj 1974 rok
Bellatrix i Rudolf Lestrange oraz Sonia i Tom Riddle,
zostali powiązani małżeńskimi zaklęciami i przysięgami. To był smutny ślub, bo
dwa kobiece serca… Były złamane, ich połówki należały do siebie nawzajem. To
sobie chciały przysiąc miłość, do końca życia. Nie im.
~*~
Wiedziały, że popełniają zbrodnię, że grzeszą i obrażają
Merlina. Nie mogły jednak przestać. Lata mijały, a one nie przestawały się kochać.
Ich miłość była wieczna, wykrzykiwały to sobie w ekstazie, pieszcząc się
wzajemnie na schadzkach w różnych zakątkach posiadłości. Do czasu, aż nie
zostały nakryte…
~*~
W
czerwcu, roku 1980 Bellatrix Lestrange patrzyła na śmierć swej ukochanej. Sonia
Lastrange-Riddle miała ciężki koniec. Od każdego śmierciożercy dostała Crucio,
była bita i poniżana, a Czarny Pan zgwałcił
ją na oczach Belli.
–
Zabij ją – rozkazał, ubierając swe szaty. – Zabij tą swoją plugawą kochankę,
Lestragne!
Brunetka,
drżącymi dłońmi chwyciła różdżkę i wycelowała nią w Sonię. Nie patrzyła na jej zmasakrowane
ciało, tylko w jej brązowe tęczówki, które dały jej lepsze życie.
–
Kocham Cię – usłyszała cichy, zbolały szept.
–
Avada Kedavra!
[1] Impedimento - „zaklęcie, które chwilowo spowalnia ofiarę, co daje nieznaczną przewagę nad przeciwnikiem.”
[2] „ Czarna Księga Zaklęć Zakazany” - wymyślona przeze mnie książka.
-
~*~
Drogi czytelniku, zostaw po sobie komentarz! :)
Tekst czeka na zbetowanie.
Tekst czeka na zbetowanie.
Najwyższy czas skomentować to małe dziełko <3. Wiem, że to dla Amandy, ale i tak serdecznie dziękuję za nią i za poprawienie humoru w ten chorobliwy czas. No i również pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPowiem tylko, że jedna rzecz mnie interesuje: dlaczego Voldemort chciałby mieć Sonię za żonę? Nie zostało to w żaden sposób wyjaśnione, co sprawiło, że stała się taka wyjątkowa, że sam Czarny Pan chce się z nią hajtać, tym bardziej, że ona go nienawidziła. No i sposób, w jaki otrzymała mroczny znak trochę niewyjaśniony, bo tu torturowana Sonia i nagle BUM, Voldemort się pojawia z wizytą i od razu ślubowanie. Myślę, że on lubił teatralność i takie ślubowanie zostawiłby na pokaz, a nie gdzieś po kątach, kiedy dziewczyna ledwo co żyła.
Poza tym, jest świetna! Naprawdę. Opisy wygrywają. Są takie… jakby ulotne, delikatne i dokładne w tej ulotności. Kurcze, brakuje mi konkretnych słów. Opisy są pierwszorzędne i nie wyobrażam sobie całej miniaturki bez choćby opisu mniej. Serio. Są kwintesencją całości, budują ją. A ja kocham opisy! Sonia opisana świetnie, no, tym bardziej, że nie znasz mojej Sonii i moich opek o Sontrix. Bellatrix też mi się podoba, mimo że brakuje jej nieco kanoniczności. Jest dzika, ale w tej dzikości jest piękno. Jest spokojna, ale jednocześnie szalona. Może trochę zbyt mało szalona, ale jest świetnie. No i Rudolf! Nie wiem, dlaczego, ale ja też mam predyspozycje do robienia z niego bezdusznego gnojka zapatrzonego w Czarnego Pana i czystość krwi. Rabastana mi brakowało! Zdecydowanie, ale cieszę się, że Rudolfo był. Szkoda tylko, że nie było pokazanej ich bliższej relacji, w sensie siostrzano-braterskiej, ale nie mogę wymagać wszystkiego, bo miniaturka miałaby kolosalną wielkość, a tego byśmy nie chcieli (ja bym chciała, ale ciiii).
Nie wiem, co jeszcze napisać, dlatego raz jeszcze, mocno dziękuję za nią <3, bo jest cudowna! I Amanda, dziękuję kochana tobie za zamówienie jej. ♥
Pozdrawiam ciepło,
Cosima.
xx
Droga Cosmio
UsuńDziękuję Ci z całego serducha za ten komentarz, bo mówiąc szczerze - dopiero teraz odetchnęłam z ulgą. Bałam się, że to przeczytasz, naprawdę! Stresowałam się, że coś zepsuję, że ujmę Sonię inaczej i że zawiodę Amandę i Ciebie, ale po Twoim komentarzu, dosłownie, kamień spadł mi z serca.
Co do Twojego pytania odnośnie Voldemorta - celowo zostawiłam ten wątek niedokończony. Chciałam, by czytelnik sam postawił sobie pytanie "dlaczego właśnie Sonia?". Jeżeli chodzi o mnie i moje odczucie - Voldemort wiedział od początku o romansie Belli i Sonii. Był bezdusznym czarodziejem, który, jak zauważyłaś, lubił teatralność i czekał aż kobiety po prostu wpadną w jego zasadzkę, by móc urządzić z ich życia piekło. Sonia była słabym ogniwem, miał nadzieję, że po ślubie z nim zwariuje, ale tak się nie działo - znajdowała w końcu pocieszenie w ramionach Belli, prawda? Pozostało więc mu czekać, aż wpadną w jego pułapkę, no i to faktycznie, tak się stało. Dlaczego Sonia? Bo wiedział, że Bellatrix dla niej oszalała. I chciał to wykorzystać, by zrobić z niej obłąkaną wariatkę, która będzie żądna zemsty. Jaki miał w tym cel? Chciał by Bella zalała się tą całą żądzą (wybacz za powtórzenie) zemsty, którą wykorzystał później na zniszczenie tej dobrej strony czarodziejów: Zakonu, Dumbledore'a etc.
To moja odpowiedź na Twoje pytania. Gdybym je tam umieściła, zaczęło by chodzić o Voldemorta, nie o Sontrix i o ich obłąkane uczucia. Dlatego pozostawiłam te kwestie nienaruszone, by czytelnik pomyślał "W jakim celu to wszystko, co on z tego miał?" - tak, jak zrobiłaś to właśnie Ty. By sam zadecydował o tym, co w niej było wyjątkowego.
Raz jeszcze bardzo Ci dziękuję. Bałam się, że opisów będzie mało, bo umieściłam sporo dialogów, ale chciałam właśnie, by tak wyglądała ta miniatura - opisy nie wychodzące zbytnio poza szereg dialogów, nie dające dodatkowych scen, które tylko namieszały by tylko w fabule. No i naprawdę cieszę się, że nie zawiodłam Twoich oczekiwań. Liczę na to, że kiedyś będę mogła napisać kolejną Sontrix. :)
Pozdrawiam równie ciepło,
Snovi.
O, szczerze powiedziawszy świetny pomysł! Znaczy, lubię, kiedy zostawia się też miejsce czytelnikowi, ale od dawna nie czytałam tekstu, gdzie nie było niczego na tacy, stąd też te pytania. :D I twoje odpowiedzi są tak logiczne, że trzymają się kupy w stu procentach!
UsuńJeśli tak, to nie pozostaje mi nic innego, jak zamówić Sontrix ponownie. :D (Co zrobię wkrótce, bo muszę pomyśleć nad tym XD).
<3
xx